Fritz
Haarmann siedział na ławeczce przy grobie nieznanego mu mężczyzny
i myślał. Nie było to łatwe zadanie, do tej pory bowiem nie zwykł
obciążać głowy czymś tak skomplikowanym i wyczerpującym.
Zajmował się drobnymi kradzieżami, nigdy niczego nie planując.
Kradł, gdy nadarzała się okazja i uciekał, sprzedając później
łupy za grosze. Kilka razy został klientem systemu penitencjarnego,
gdyż odciski kojarzyły mu się tylko ze stopami i jeżeli nawet
słyszał kiedyś o liniach papilarnych, to informacja ta uciekła mu
z głowy szybciej niż się tam dostała.
Fryderyk
Harmata pysznił się swoim przezwiskiem. Nikt z kumpli nie miał
takiej fajnej ksywki. Nosić imię seryjnego mordercy, to było coś!
Podnosiło znaczenie, zmuszało innych do szacunku. Nieważne, że
nie miał pojęcia, czym Fritz Haarmann wyróżniał się spośród
innych morderców, co czyniło go wyjątkowym. Wystarczała mu wiedza
o tym, że wielokrotnie zabił.
Przez
kilka tygodni chodził dumny jak paw i czuł się niezwyciężony. Do
dzisiaj. W południe zaczepił go Capo, niekwestionowany król
cieszyńskiego świata przestępczego.
–
Cześć, Harmata. Mamy do pogadania – oznajmił,
ruszając w stronę pobliskiego ogródka piwnego. Nie sprawdził, czy
Fryderyk za nim idzie. Nawet przez sekundę nie pomyślał, że
mogłoby być inaczej. Kiedy usiedli, skinął na kelnerkę i zamówił
dwa piwa. Dopiero gdy kobieta postawiła przed nimi szklanki
wypełnione po brzegi złocistym płynem i odeszła, spojrzał na
wyraźnie wylęknionego mężczyznę.
–
Słyszałem, że dorobiłeś się pięknej ksywki. Fritz
Haarmann, Rzeźnik z Hanoweru. Wiesz chociaż, kto to był, ćwoku?
–
Wiem – odparł zapytany z wyraźną satysfakcją w
głosie. – Seryjny morderca!
– I
co dalej? – indagował Capo.
– Co
ma być dalej? – zdziwił się Harmata. – Mordował i tyle.
– A
wiesz, ciulu jeden, że na ksywę trzeba sobie zasłużyć? Na mnie
mówią Capo, bo jestem szefem. Na Wojtka Molina – Kluczyk, bo
otwiera wszystkie zamki, a na Karola Jurczyka mówią Biedronka, gdyż
ma u siebie na składzie więcej towaru, niż w hipermarkecie. Teraz
trybisz, obsrańcu? Ty nawet kury nie zabiłeś, a chcesz, żeby cię
wołali Haarmann?
Capo
mówił długo. Połowa jego słów była dla Harmaty kompletnie
niezrozumiała, jednak główne przesłanie do niego dotarło. Miał
trzy dni na zmianę przezwiska lub wykazanie, że na nie zasłużył.
Najgorsze było to, co Capo opowiedział mu o Haarmannie. Fryderyk
mógł pogodzić się z gwałtami, morderstwami, piciem krwi,
ćwiartowaniem zwłok i sprzedawaniem ludzkiego mięsa jako
cielęciny, ale nie z faktem, iż ofiarami byli chłopcy! Kurwa mać,
przecież nie był pieprzonym pedałem!
Zaraz
po rozstaniu się z Capo poleciał do kumpli i zwierzył się ze
swojego problemu. Chciał, żeby wymyślili mu inną ksywkę, ale
nawet nie chcieli o tym słuchać. Ze względu na podobieństwo
przezwisko pasowało do Fryderyka Harmaty wręcz idealnie, musiał
więc je zachować i już. Pozostało tylko drugie wyjście. Koledzy
wytłumaczyli Fritzowi, iż Capo przecież nie oczekuje, że on
będzie robił dokładnie to samo, co Rzeźnik z Hanoweru. Wystarczy,
żeby kogoś trochę pokroił. Najlepiej kobietę, bo baby mają
mniej siły, no i można się przy okazji zabawić.
Harmata
siedział, dumając, jak zabrać się za to zadanie. Nie był tytanem
myśli, ale nawet on pojmował, że nie może tego zrobić w biały
dzień, wśród tłumu. Musi znaleźć jakieś ustronne miejsce…
Dla nienawykłego do myślenia mózgu całe te rozważania stanowiły
wysiłek nie do zniesienia i umęczony Fryderyk zasnął. Gdy się
ocknął, zapadł już wieczór, cmentarz powoli zaczynał tonąć w
mroku. Mężczyzna wstał i przeciągnąwszy się leniwie, wolno
ruszył ku wyjściu. Gdy dochodził do kontenerów na śmieci,
usłyszał za sobą stukot obcasów. Spojrzał przez ramię.
Dziewczyna była niska i szczupła. I bardzo ładna. Od dawna już
nie był z kobietą. Pomyślał, jakby to było przyjemnie kochać
się z taką ślicznotką, toteż bez zastanowienia zastawił jej
drogę.
–
Cześć – zagadnął i chwycił ją za ramię. –
Chcesz się zabawić? Mam kasę, możemy poszaleć.
Nieznajoma
zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem i jak nigdy dotąd stał się
świadomy mankamentów swojego wyglądu. Był niskim, szczupłym
mężczyzną o zniszczonej alkoholem, niechlujnie ogolonej twarzy.
Resztki niedomytych włosów nie dodawały mu powabu, tak samo, jak
przepocone ubranie i ubłocone buty. Widząc jej pogardę, poczuł
gniew. Nie miała prawa patrzeć na niego jak na śmiecia. Był
Haarmannem, a ona była nikim!
Sam
nie wiedział, kiedy sięgnął po nóż. Dziewczyna okazała się
zaskakująco silna, broniła się zawzięcie, odpychała go, jakby
nie zauważając, że on ją rani. Uderzyła go w twarz, sprawiając,
iż wściekłość prawie go oślepiła, a wszystkie myśli zastąpiła
ta jedna: Zabić tę sukę, zabić, zabić!
Udało
mu się trafić ją w brzuch. Krzyknęła i upadła, a on rzucił się
na nią, przyciskając do ziemi swoim ciałem. Wyciągnął nóż z
rany, uderzył ponownie. I jeszcze raz, i jeszcze… To było
cudowne, nigdy dotąd nie czuł się tak niezwyciężony. I
podniecony. Lewą ręką sięgnął do spodni, rozpiął je, zsunął,
prawą ciągle zadawał ciosy. Próbował rozebrać swą ofiarę,
lecz obcisłe dżinsy przylegały jak druga skóra. Szamotał się
niecierpliwie, chcąc jak najszybciej wedrzeć się w to smukłe,
młode ciało. Nie zdążył. Nieopatrznie dotknął ręką członka
i teraz już nic nie mogło go powstrzymać.
Długą
chwilę leżał, dysząc ciężko, wreszcie podniósł się,
naciągnął spodnie i patrzył w zachwycie na martwą dziewczynę
leżącą u jego stóp. Zrobił to! Zrobił i to było cudowne! Zanim
odszedł, policzył zadane przez siebie rany. W domu zdjął
zakrwawioną odzież, przebrał się i poszedł do pobliskiego
sklepu. Kupił zeszyt, w którym skrupulatnie zanotował: „26.X.2007
piersza dziewczyna – 26 udeżeń nożem, nie rzyje”.
Leżała
wciśnięta pomiędzy dwa kontenery na śmieci, częściowo
przysypana zwiędłymi kwiatami i wypalonymi zniczami. Gdyby nie
zamiłowanie do porządku, mogłaby tam leżeć jeszcze jakiś czas,
nawet do chwili, gdy firma odpowiedzialna za odbiór odpadków
przyjechałaby po śmieci. Przypadek sprawił, że wieniec zsunął
się z przepełnionego kontenera. Wyrzucający go mężczyzna nie
znosił bałaganu i schylił się, by podnieść wieniec, wszedłszy
w lukę pomiędzy pojemnikami. Wtedy odkrył ciało.
Podkomisarz
Procner z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami wpatrywał się w
zwłoki. Technik zakończył już swoją pracę i mogli wreszcie
dokładnie przyjrzeć się denatce.
–
Broniła się – powiedział do kolegi. – Spójrz –
wskazał na dłonie i przedramiona dziewczyny. Widniały na nich rany
cięte, niektóre lekkie, nieledwie zadrapania, inne znów głębokie.
Było ich dużo.
–
Dźgał na oślep, zamiast najpierw ją obezwładnić –
odpowiedział Marcin. – Wiesz, myślę, że to chyba jakiś amator.
Dziewczyna jest niska i szczupła, a jednak broniła się tak
zaciekle, że nie mógł sobie z nią poradzić.
– A
słyszałeś, żeby w Cieszynie działał jakiś profesjonalista?
Sierżancie Cieślar, naoglądaliście się za dużo filmów –
Procner wolno cedził słowa, udatnie naśladując głos i
sposób mówienia przełożonego. – Ona wygląda na
wysportowaną. Jeżeli napastnik był niezbyt wysoki i niezbyt silny,
mogła stawić dość skuteczny opór.
Marcin
skinął głową i kucnąwszy koło ciała, długo mu się
przyglądał.
–
Zobacz, Konrad. Wyrwał jej kolczyki. – Wskazał
koledze rozerwane ucho. Procner kucnął obok, dłonią w
rękawiczce delikatnie odgarnął na bok włosy i
odsłonił szyję dziewczyny.
–
Łańcuszek też – stwierdził na widok cienkiego
otarcia na skórze. – Nigdzie nie ma torebki, a nie wierzę, że
istnieje kobieta zdolna wyjść z domu bez co najmniej tuzina rzeczy,
których przeznaczenia normalny mężczyzna nigdy nie odgadnie.
Cieślar
roześmiał się, ubawiony tym stwierdzeniem. Jego żona nigdy nie
opuszczała domu bez torebki mieszczącej niezliczoną ilość
dziwnych przedmiotów i ważącej, jego zdaniem, mniej więcej tyle,
co worek kartofli.
– Nic
więcej tu nie zdziałamy. Niech ją zabiorą, a my wracajmy i
zacznijmy dłubaninę – zdecydował Konrad.
Szef
w milczeniu słuchał raportu Procnera, odezwał się dopiero
wówczas, gdy ten skończył.
–
Dobrze, że tak szybko ją zidentyfikowaliście, tylko
co dalej? Jesteś pewien, że nie miała żadnych wrogów?
–
Nigdy nie można być pewnym w stu procentach, ale
myślę, że ci ludzie mówią prawdę. To była ogólnie lubiana
dziewczyna, wesoła i bezkonfliktowa. Nikt nie miał powodu, by źle
jej życzyć. Wszystko wskazuje na to, że została zabita pod
wpływem impulsu, a może facet z początku wcale nie planował
zabójstwa, tylko gwałt, lecz sprawa wyrwała mu się pod kontroli?
Nie zgwałcił jej, ale są ślady wskazujące na to, że próbował
ją rozebrać. Zostawił spermę na jej ubraniu, czyli podnieciło go
to, co robił. Czekamy na wyniki badań DNA, niestety trochę to
potrwa. Mamy też próbki włókien i odciski palców, pozostawione
na pasku, ale widocznie to debiutant, bo nie ma ich w bazie. A
przydałoby się, bo pewnie niedługo znowu się na nie natkniemy.
–
Myślisz, że to polubił i zaatakuje ponownie? Jeszcze
tego nam, kurwa, brakowało! Dobra, szukaj dalej. Dobierz sobie, kogo
chcesz i do roboty.
– Już
dobrałem. Marcin Cieślar był ze mną na oględzinach, później
też działaliśmy razem.
– Czy
to na pewno dobry wybór? On robi oficerkę, a dłubanie w sprawie
jest absorbujące.
– Za
to ja nie będę musiał tracić czasu na ciągłe tłumaczenie,
czego chcę – odparował Konrad. Jego ciemnoszare oczy błysnęły
zimnym blaskiem. – Znamy się od podstawówki i rozumiemy bez słów,
poza tym sam pan powiedział, że wybór należy do mnie.
Wstali
obaj równocześnie i starszy stopniem mężczyzna natychmiast usiadł
ponownie. Nie znosił Procnera, który z racji swojego wzrostu
znacznie nam nim górował. Górował też inteligencją i lodowatym
spokojem, co przełożonego nieodmiennie wyprowadzało z równowagi.
– No
to bierzcie się za sprawę – powiedział i dodał złośliwie. –
Nie będziesz miał teraz czasu dla narzeczonej, nie boisz się, że
znajdzie sobie innego?
–
Jeżeli tak się stanie, będzie to znaczyło, że się
pomyliłem w jej ocenie – odparł podkomisarz. – Ale moje życie
osobiste chyba nie ma związku ze służbą, prawda? Niech więc
pozostanie osobistym.
Skinął
głową na pożegnanie i wyszedł, rozmyślając o słowach szefa,
zwanego przez podwładnych Krykietem. Nie mogli przezwać go
Palantem, choć w pełni na to zasługiwał, bo gdyby się o tym
dowiedział, kazałby im drogo za to zapłacić. Marcin wymyślił
Krykieta i trafił bezbłędnie.
Ostatnio
Konradowi nie układało się z Grażyną najlepiej. Różnili
charakterem i zainteresowaniami i z racji tego nieraz dochodziło
między nimi do sprzeczek. Nie byli też specjalnie dopasowani pod
względem upodobań seksualnych. Ona należała kobiet o chłodnym
temperamencie, prócz tego była nieco pruderyjna. Stosunek w
klasycznej pozycji przy zgaszonym świetle i żadnych erotycznych
zabaw było wszystkim, na co się zgadzała. On chciał więcej, ale
akceptował jej zdanie. No bo co niby miał zrobić?
Westchnąwszy
z rezygnacją, odsunął od siebie myśli o narzeczonej. Teraz
najważniejsze było odnalezienie nożownika, a ona będzie musiała
się z tym pogodzić.
Harmata
wytrzymał tydzień. W nocy śniła mu się dziewczyna z cmentarza,
słyszał jej rozpaczliwe jęki, czuł pod sobą jej ciało. Budził
się oszalały z podniecenia i masturbował się, wyobrażając
sobie, że jest z nią. Szybko jednak przestało mu to wystarczać,
spełnienie nigdy nie było takie całkowite, tak oszałamiające.
Chciał przeżyć to znowu. Należało mu się, był przecież
Fritzem Haarmannem, seryjnym mordercą!
Wybrał
zapuszczony zaułek w przygranicznej części Cieszyna. Nie czekał
długo. Tym razem kobieta była starsza i nie tak drobna, jak jej
poprzedniczka, lecz on się nie zawahał. Czuł się niezwyciężony,
poza tym rozumiał już, że nie powinien atakować od frontu. Gdy go
minęła, wybiegł zza dającej mu osłonę ciężarówki. Doskoczył
do kobiety i zanim zdążyła się obejrzeć, wbił jej nóż w
plecy. Celował w nerki, nie chcąc, by umarła od razu. Chwycił pod
ramiona osuwające się ciało i pociągnął w stronę samochodu.
Była cięższa, niż się spodziewał, ale adrenalina dodała mu
sił.
Było
mu łatwiej niż poprzednio, kobieta bowiem miała na sobie sukienkę
i pończochy. Zdarł z niej majtki i, dźgając nożem na oślep,
próbował wedrzeć się w jej ciało. Znowu nie zdążył. Orgazm
był niesamowity, niemal pozbawił go przytomności. Harmata długo
nie mógł dojść do siebie, wreszcie ukląkł i przyjrzał się
swojemu dziełu. Było piękne. Policzył rany, wstał, jeszcze raz
obrzucił wzrokiem kobietę i odszedł.
– Tym
razem trzydzieści trzy!
– Co,
trzydzieści trzy? – Marcin spojrzał na Konrada ze
zdziwieniem.
–
Rany. Poprzednio było dwadzieścia sześć, z czego
połowa to rany obronne. – Teraz obronnych nie było, bo zaszedł
ją od tyłu. Skurwysyn ewoluuje.
–
Doszło do penetracji?
–
Nie, chyba znowu nie zdążył. Albo za bardzo się
nakręca przy robocie, albo ma problem z przedwczesnym wytryskiem.
Gdzie by nie leżała prawda, nie zmienia to faktu, że dalej nic nie
mamy. Zero podejrzanych.
– Ta
kobieta była Czeszką. Może jest jakieś powiązanie tej pierwszej
z Czechami?
–
Możesz sprawdzić, ale nie sądzę, by to coś dało.
Dostałem informacje od kolegów zza Olzy i wychodzi na to, że to
kolejna przypadkowa ofiara. – Konrad potarł piekące ze zmęczenia
oczy. – Udało ci się dowiedzieć czegoś od informatorów?
–
Nikt nie wie, kto mógłby być sprawcą. Żaden z tych,
co przeszli na ciemną stronę, nie miał nigdy skłonności do
nadmiernego machania ostrymi przedmiotami. Lekko dziabnąć dla
ostrzeżenia, owszem, ale nie żeby zabić. Ogólnie panuje opinia,
iż ktoś ześwirował. Tak sobie myślę, że chyba miałeś rację
– powiedział Marcin wolno. – Za pierwszym razem może nie miało
być aż tak, ale się zapędził. I tak mu się spodobało, że
zrobił to ponownie, co oznacza, że będą następne.
– Też
tak uważam. Minęły dwa tygodnie od pierwszego morderstwa, niecały
tydzień od drugiego. Czyli już niedługo znowu zaatakuje, a my
dalej nie wiemy, kim jest.
Marcin
wstał i ruszył ku drzwiom. Sięgał już do klamki, lecz
zrezygnował i zawrócił.
– To
może być ktoś bez kartoteki, świeżak w robieniu przestępczej
kariery, ale możliwe jest też, że to jeden ze starej kadry i że
gościł u nas jeszcze przed wprowadzeniem AFIS. Poszukać w
papierkach, czy odpuszczamy? – zapytał Marcin, nie chcąc
podejmować działania bez zgody Procnera. Sam uważał, że powinni
sprawdzić ten trop, lecz to podkomisarz był odpowiedzialny za
śledztwo i mógłby uznać samowolne poszukiwanie informacji za
marnowanie cennego czasu.
– A
co, może jeszcze spytasz mnie o pozwolenie, czy wolno ci się odlać?
– prychnął Konrad. – To chyba oczywiste, że trzeba sprawdzić.
W Cieszynie nie ma znowu aż tak wielu przestępców, jest szansa, że
trafisz.
Za
trzecim razem Harmata wybrał park. Czekał, zaczaiwszy się późnym
wieczorem za rozłożystym krzakiem. Przechodniów nie było wielu,
pora roku i dnia nie zachęcała do spacerów. Pozwolił przejść
dwom chichoczącym nastolatkom, potem starszej, obładowanej siatkami
kobiecie. Coraz bardziej się niecierpliwił. Był podniecony samą
myślą o tym, co niedługo będzie robić, lecz jak na złość nie
pojawiał się żaden odpowiedni obiekt. Czas mijał, a on stał za
krzakiem w pełnym gotowości oczekiwaniu.
Wreszcie
ją zobaczył. Wysoka, zgrabna blondynka szybkim krokiem szła w jego
stronę. Gdy zrównała się z krzakiem, wyskoczył i uderzył w
brzuch, zapomniawszy, że ma atakować od tyłu. Nie spodziewając
się ataku, nie zdążyła się zasłonić, a przerażający ból
pozbawił ją przytomności. Nauczony doświadczeniem, postanowił
najpierw rozebrać swą zdobycz. Była piękna i chciał skończyć
w niej, naznaczyć ją sobą. Poruszyła się, gdy ściągał z niej
spodnie, więc nie miał innego wyjścia, jak uderzyć znowu. To
wystarczyło, by opanowanie prysło. Kwiląc z żądzy, ponownie
zadał cios.
Konrad
szedł przez park, rozmyślając o narzeczonej, nieumiejącej
pogodzić się z faktem, iż nagle znalazła się na drugim miejscu,
a na prowadzenie na liście priorytetów podkomisarza wyszedł
zabójca. Zdecydował, że najwyższy czas na poważną rozmowę.
Nigdy nie wtrącał się do jej pracy i nie obrażał, gdy z racji
obowiązków służbowych nagle odwoływała spotkania, dlaczego więc
nie chciała zrozumieć jego sytuacji?
Nagły
odgłos przywołał go do rzeczywistości. To było coś jak jęk i
dobiegło zza pobliskiego krzaka. Zaintrygowany, skręcił z alejki,
i spojrzawszy przez gęste gałęzie, zobaczył leżącą bezwładnie
kobietę. Klęczący nad nią mężczyzna usiłował jedną ręką
zedrzeć z niej spodnie. Druga ręka, uzbrojona w nóż, właśnie
się uniosła, by zadać cios.
Nie
zawahał się ani przez sekundę. Nie myślał o tym, że nie ma przy
sobie broni i to daje tamtemu przewagę. Po prostu skoczył.
Napastnik
jęknął i zwalił się na ziemię obok ciała dziewczyny, gdy pięść
trafiła go prosto w twarz, ale nie wypuścił noża. Normalnie nie
byłby dla podkomisarza żadnym przeciwnikiem, przy ponad stu
dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu i wyrobionych mięśniach
policjant miał nad nim zbyt wielką przewagę fizyczną, lecz teraz
tamten był we władaniu dodającej sił żądzy. Machał nożem jak
oszalały i Konrad nie potrafił przebić się przez tę zasłonę
lśniącej stali. Udało mu się kilka razy uderzyć przeciwnika,
lecz ten jakby tego nie zauważał. Nóż zamigotał ponownie.
Procner cofnął się, potknął i upadł na plecy. Szalony nożownik
doskoczył, chcąc zakończyć sprawę ciosem w serce, nie docenił
jednak zwinności policjanta, który właśnie wtedy zaczął się
podnosić. Nóż, zamiast w pierś, trafił w twarz, przecinając
lewy policzek od kącika oka aż po brodę.
Potworny
ból na moment zamroczył Konrada. Pokręcił głową, chcąc pozbyć
się oszołomienia i wtedy dostrzegł obok jakiś ruch. Dziewczyna
żyła jeszcze, jęcząc cicho, przyciskała dłonie do brzucha. Spod
palców wypływała krew. Ten widok go zmobilizował. Jeśli chciał,
by ocalała, musiał obezwładnić przeciwnika i musiał zrobić to
szybko, zanim ona się całkiem wykrwawi.
Gwałtownym
skrętem ciała podbił zabójcy nogi, przewracając go na ziemię.
Chwilę tarzali się bezładnie, potem tamten zaczął słabnąć.
Konrad bezlitośnie wykorzystał swą przewagę, uderzając raz za
razem w twarz przeciwnika. Oczy zasnuwała mu mgła wściekłości,
nie docierały do niego krzyki policjantów z patrolu, których ktoś
zawiadomił o bójce na terenie parku, a gdy próbowali go
obezwładnić, jednym ruchem strząsnął przytrzymujące go ręce.
Dopiero głośny jęk rannej dziewczyny sprawił, że wróciła mu
zdolność myślenia. Opuścił podniesioną do uderzenia pięść,
spróbował wstać i wówczas ponownie poczuł ból. Usta miał pełne
krwi. Ten metaliczny smak sprawił, że dopadły go mdłości. Zdążył
pomyśleć, iż powinien zdecydować, czy woli się porzygać, czy
raczej zemdleć i stracił przytomność.
Grażyna
patrzyła na Procnera z obawą, której nie potrafiła ukryć. Znał
ten wzrok, jak również i kurczowe zaciskanie dłoni. Tak było za
każdym razem, gdy przychodziła go odwiedzić. Wiedział, czego się
bała.
Rano
zdjęli mu szwy. Zerknąwszy na ohydną bliznę, szpecącą i tak
niezbyt przystojną twarz, skrzywił się lekko i odłożył
lusterko. Podświadomie czuł, że szalony Harmata zafundował mu
drogę do piekła.
Teraz
miał się przekonać, czy przeczucia były słuszne. Powoli odlepił
plaster, odsunął gazę. Grażyna spojrzała na zraniony policzek i
zaraz odwróciła twarz, jednak nie dość szybko, by nie zdążył
dostrzec na jej twarzy obrzydzenia. Wstała.
–
Muszę lecieć do pracy – powiedziała, nie patrząc
mu w oczy. – Przyjdę jutro.
Nie
przyszła, przysłała za to brata, który bez słowa wyjaśnienia
wręczył Konradowi kopertę i wyszedł.
– Tak
będzie lepiej – przeczytał podkomisarz głośno i wpatrzył się
w dłoń, na której lśnił zaręczynowy pierścionek. Przymknąwszy
powieki, leżał oparty o wezgłowie łóżka, a przed oczami stała
mu twarz Grażyny, jej pełne odrazy spojrzenie i skrzywione w
grymasie przerażenia usta. Otworzył oczy, wstał i cisnął
pierścionkiem za okno.
–
Miałeś rację. – Marcin przysiadł na skraju
łóżka. – Było dokładnie tak, jak mówiłeś.
Pierwszą chciał tylko postraszyć, zranić, lecz zaczęła się
bronić. Stracił panowanie nad sobą, zaczął uderzać na oślep, a
potem mu się spodobało. Jak tam wewnętrzni? Dali ci już spokój?
–
Tak, wreszcie się odpieprzyli, choć był taki moment,
gdy już byłem pewien, że mnie pogrzebią. W sumie mieliby rację,
bo nie da się ukryć, że użyłem nadmiernej siły. Puściły mi
nerwy, całkiem jak wtedy, kiedy ci dowaliłem. – Konrad spojrzał
na przyjaciela nieco niepewnym wzrokiem.
–
Pamiętam! – Cieślar roześmiał się na wspomnienie
zdarzenia z lat szkolnych. – Ale temu zbokowi się należało.
Każdy z nas o tym wie, dlatego chłopaki z patrolu zeznawali na
twoją korzyść. Podobno ta ranna dziewczyna też. Wewnętrzni mogą
się walić. Niechby popracowali trochę w normalnej służbie, to od
razu by im się odmieniło. Użycie nadmiernej siły, też coś!
Szkoda, że tamci cię powstrzymali, byłoby o jednego skurwysyna
mniej. Tym bardziej że trafiłeś na niego przypadkiem, więc nikt
by nie wiedział, że to ty go wyłączyłeś.
Procner
uśmiechnął się półgębkiem, bo zraniona twarz jeszcze go
bolała.
–
Pierdolisz jak po lobotomii! Jak cię usłyszy któryś
ze szpicli, to sam będziesz mieć problemy przez takie gadanie. –
Zamilkł na chwilę, potem umyślnie zmienił temat, bo jeszcze teraz
na wspomnienie policjantów z BSW trzęsła nim złość. – Będzie
tu nudno bez ciebie, kiedy będziesz w tej swojej szkółce! Jutro
wyjeżdżasz?
Marcin
potwierdził skinieniem głowy i spytał, nie mogąc opanować
ciekawości.
– Co
Grażyna na to wszystko? Pewnie jest z ciebie cholernie dumna?!
Przecież wygrałeś, dorwałeś mordercę!
–
Zerwała zaręczyny – odpowiedział Konrad całkowicie
wypranym z emocji głosem. – Ale masz rację. W sumie chyba
wygrałem.
Ach... "Gorycz...". Tekst, który sprawił, że boję się chodzić po zmroku przez parki. Już Ci kiedyś słodziłam o nim, więc może tym razem się powstrzymam ;)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, mój "Cień..." na Gwiazdkę już pewny, teraz tylko przetrzymać jakoś do Wigilii i można pochłaniać! Dawno tak nie czekałam na książkę, powiadam Ci.
Pozdrawiam cieplutko
~ Scatty
Haniu cieszę się, że ciebie poznałam choć tylko wirtualnie:). Widać u ciebie dobry warsztat, który jest zasługą wielu przeczytanych przez ciebie książek:)) I cieszę się, że dzięki znajomym ze śląska wiem, kto to jest ciul:))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHa, ha! Ciul to u nas bardzo poręczne słówko, niesie ogromny ładunek znaczeniowy.
UsuńPozdrawiam