środa, 30 marca 2016

Marzenia na agrafce - Barbara Spychalska-Granica


Okładka książki Marzenia na agrafce


Marzenia na agrafce



Autor: Barbara Spychalska-Granica 

Wydawnictwo: Zysk i S-ka 

Rok wydania: 2016

 

 

Bogumiła „Bo” Korzycka niczym specjalnym się nie wyróżnia z tłumu młodych dziewcząt. Tak jak one snuje marzenia o miłości, takiej prawdziwej, aż po grób. O pełnych szczęścia dniach i nocach w ramionach „tego jedynego”. Marzy też o tym, żeby schudnąć i, jak wiele innych kobiet, szuka powodów, dla których tyje mimo jedzenia dietetycznych potraw.

Do tego momentu tylko się uśmiechałam, ale na dwudziestej czwartej stronie padłam. Padłam, wydając z siebie radosne wycie, zachwycona listą wiktuałów, zabranych przez Bo na plażę w ramach małej przekąski.

„[...]kanapki z ciemnego razowego chleba bez masła, z białym serem, jogurt zero procent i łyżeczkę do niego, dwa paskudne, niedojrzałe jabłka, dojrzałą brzoskwinię, dwie młode, umyte i obrane ze skórki słodziutkie marchewki, woreczek z obranym i pokrojonym w słupki zielonym ogórkiem, obowiązkową wodę mineralną w dwulitrowej butli, żytnie chrupki na wszelki wypadek, jakbym jednak zgłodniała na plaży[...]”.

Pomijając fakt, że nigdy nie napotkałam ogórka w innym kolorze, lista ta jest zaskakująco zbieżna (może nie rodzajem, ale ilością na pewno) z tym, co w ramach diety spożywały moje koleżanki. U Bogusi, podobnie jak u nich, odchudzanie zamyka się w mówieniu o nim, a jedynym efektem kupowania wyszczuplających preparatów jest znaczące odchudzenie portfela.
Mierne skutki operacji „szczupła sylwetka” spowodowane są także problemami uczuciowymi, Bogusię bowiem prześladuje pech, niepozwalający cieszyć się  miłosnym szczęściem.

Nieczęsto sięgam po książki obyczajowe. Tym, którzy do mnie zaglądają, zapewne jest wiadome, że najlepiej się czuję w świecie kryminału. Czasem jednak robię wyjątek, z dobrym lub nieciekawym skutkiem. Tym razem ten wyjątek był strzałem w dziesiątkę.
„Marzenia na agrafce” to ciepła, pełna humoru powieść, napisana piękną polszczyzną i z zachowaniem dobrych proporcji miedzy dialogiem a narracją. 
Na piątkę z plusem zasługuje kreacja bohaterów. Bogusia jest zabawna i sympatyczna, momentami doprowadza do szału swoją naiwnością, by po chwili budzić rozczulenie. To znak, że jest prawdziwa, realna, stworzona na obraz i podobieństwo wielu młodych dziewcząt.
Postać Rafała, zaledwie zarysowana, również jest realna aż do bólu. Wszystkim znani są doskonale tacy młodzieńcy, uważający siebie za dar od Boga dla każdej dziewczyny, ślizgający się po scenach życia, bez dawania z siebie czegokolwiek. Życiowi scrolle.

Chwile spędzone z tą książką były jak odświeżający powiew wiatru. Wywoływała radość, śmiech, zadumę i wzruszenie. Czy można chcieć więcej?

poniedziałek, 21 marca 2016

środa, 9 marca 2016

Przedpremierowo: Szkoła wyprzedzania - Joanna Radosz

 

Szkoła wyprzedzania

 

tom I.  Historia koła

 

 

autor: Joanna Radosz

 

 
Dzisiaj odbiegnę nieco od moich zwyczajów i zaprezentuję powieść, która jeszcze nie została wydana. Jednak po zapoznaniu się z jej treścią nie mam najmniejszych wątpliwości, że już niedługo pojawi się na księgarskich półkach. 
     Nigdy wcześniej nie czytałam żadnej powieści o żużlowcach. Nawet nie wiedziałam, że takowe istnieją. Przyznaję, iż moja wiedza o żużlu ograniczała się do tego, że grupa niewysokich osobników płci męskiej jeździ w kółko na motorach bez hamulców, zaliczając kolejne okrążenia. Toteż gdy nadarzyła się okazja testowego czytania, skwapliwie z niej skorzystałam, wiedziona ciekawością, co w życiu żużlowców może być aż tak ciekawe, że posłużyło za kanwę powieści.
     Po przeczytaniu tekstu moja wiedza o żużlu znacząco się zwiększyła, ale to stanowi jedynie korzyść uboczną. Istotne jest, że miałam możliwość poznania historii wykreowanej przez Joannę Radosz.
    Do pierwszego spotkania z bohaterami dochodzi na petersburskim cmentarzu, gdzie poznajemy rodzinę Kazdrowiczów, żegnających Władimira Kazdrowicza – twórcę elektrycznego imperium. Wśród tych pogrążonych w bólu żałobników brakuje tylko jednej osoby. Dymitr Kazdrowicz spóźnił się na pogrzeb ojca.
     Tak zaczyna się opowieść o będącym prezesem żużlowego klubu Dymitrze Kazdrowiczu i jego młodym podopiecznym, Jermołaju „Emilu” Czepałowie.
     Urzekła mnie ta historia od pierwszej chwili. Joanna Radosz ma niebywały talent do urealniania swoich bohaterów za pomocą kilku zaledwie zdań. W prologu, liczącym nieco ponad pięć stron, zdołała przedstawić całą rodzinę Kazdrowiczów w taki sposób, że odnosi się wrażenie, jakby stanowili grono bliskich znajomych.
     Autorka w pełni opanowała trudną sztukę obłaskawiania słów. Posługuje się piękną polszczyzną, chwilami, dla podkreślenia efektu, przechodzącą w język potoczny. A wszystko to w odpowiednich proporcjach i w odpowiednich miejscach, dzięki czemu podniosła realizm opisywanych scen prawie do absolutu.
     Po pierwszym czytaniu (a raczej pochłonięciu) przyszło mi do głowy, że to jest zbyt dobre, by mogło być prawdziwe, i postanowiłam przeczytać raz jeszcze. Uważnie śledziłam fabułę, szukając ewentualnych sprzeczności czy niespójności. Okazało się, że szukałam tego, czego nie ma. Ta powieść po prostu jest dobra! Ma wszystko to, czego czytelnik może pragnąć – interesującą, wciągającą fabułę i doskonale wykreowanych bohaterów. Takich, z którymi możemy się utożsamić oraz takich, którzy wzbudzają niechęć. Koło żadnego z nich nie można przejść obojętnie.
     Dodatkowym „bonusem” jest możliwość uczestniczenia w życiu żużlowej braci i to nie tylko podczas zmagań w walce o punkty, ale także w zdarzeniach zakulisowych, z dala od czujnego oka widzów i reporterów.
     Po przeczytaniu tej powieści poczułam żal, że tak szybko skończyło się moje rendez vous ze światem żużla. Tym większa była więc radość, gdy dostałam do przeczytania drugi tom. 
     Ale o tym już innym razem…