niedziela, 22 lutego 2015

Łzy smoka - opowiadanie (część I)

    Rozdział I  Prawo znalazcy

     Geir zsunął się po piaszczystej skarpie i wskoczył do jeziora, nie tracąc czasu na rozbieranie. Wiedział, że i tak wyschnie, kiedy tylko wyjdzie na brzeg, zbliżała się bowiem pora, gdy na niebie pojawiały się dwa słońca, a każde z nich grzało z pełną mocą. Pływał długo. Najchętniej pozostałby w tej cudownie chłodnej wodzie aż do wieczora, lecz nie mógł sobie pozwolić na zbyt długą przerwę w pracy.
      Był hodowcą drastangów jak przedtem ojciec, dziad i pradziad. Mężczyźni z rodu Indale byli jedynymi w Gaskarze, którzy posiedli umiejętność rozmnażania tych cennych zwierząt. Dzięki temu zaliczali się do grupy najbogatszych ludzi, mieli pozycję i przywileje. To była jedna strona medalu. Drugą była ciężka praca, niejednokrotnie od świtu do nocy, tylko Indale bowiem mogli zajmować się młodymi drastangami. Złośliwe, nieokiełznane zwierzęta nie tolerowały obecności nikogo spoza rodu. Okres poskramiania źrebiąt trwał od trzech do czterech lat, w zależności od ich temperamentu. Za to dobrze ułożony, młody drastang mógł na aukcji osiągnąć cenę przewyższającą nawet wartość kobiety.
     Geir wiedział, że jest nietypowym Gaskarczykiem. Po pierwsze, za swoją kobietę zapłacił równowartość trzech drastangów, a po drugie, kochał ją.
     Poznał Layenne właśnie tutaj, w podobnie upalny dzień. Wtedy także pływał w jeziorze, by zmyć z siebie pot, kurz i zmęczenie po całodziennej pracy.
     Wyszedłszy po skończonej kąpieli na brzeg jeziora, zdążył jedynie podnieść z ziemi skórzaną sakwę, gdy nagle usłyszał trzask łamiącego się drewna. Ledwo zdążył zarejestrować ten dźwięk, gdy coś spadło wprost na niego, przewracając na piasek. Klnąc wściekle, zrzucił przygniatający go ciężar i zerwał się na nogi. U jego stóp leżała dziewczyna, spoglądając na niego wielkimi, przestraszonymi oczami. Była śliczna, bezbronna, a co najważniejsze, całkowicie zdana na jego łaskę.
     Teren stanowił jego własność i, w myśl odwiecznego prawa, mógł przez trzy dni rozporządzać wszystkim, co na nim znajdzie. Także ludźmi. A jeżeli w ciągu tego czasu właściciel nie złożył okupu, zguba stawała się automatycznie własnością znalazcy.
     Zdarzało się, że biedniejsi mężczyźni, których nie było stać na kupno kobiety, wypłaszali upatrzoną dziewczynę z terytorium jej rodu i ścigali, zaganiając na swój teren. Jeżeli mieli dość sprytu, by zatrzeć tropy, rodzina nie potrafiła odnaleźć śladów porwanej i po trzech dniach biedak stawał się jej właścicielem.
     – Kim jesteś? – Geir przysiadł na piasku obok dziewczyny, a ona od razu się odsunęła, zwiększając dystans między nimi.
     – Layenne z rodu Dargi – odpowiedziała, poprawiając nerwowo suknię. Nie na wiele się to zdało; szata była rozdarta na całej długości i mężczyzna mógł dokładnie obejrzeć dar zesłany mu przez los. – Nie krzywdź mnie. Moi bracia zapłacą okup.
     – Bracia? – zdziwił się, nigdy bowiem nie słyszał, by jakiś mężczyzna otrzymał zezwolenie na posiadanie kilku synów. Jeżeli miał duży majątek, mógł kupić zgodę na więcej córek, ale syn był zawsze tylko jeden. Inne rozwiązanie komplikowałoby sprawę dziedziczenia.
     – Dargi są sadownikami. Żaden mężczyzna nie poradzi sobie sam na tak wielkim obszarze, dlatego od zawsze jest ich trzech. Nazywam wszystkich braćmi, bo mamy wspólnego przodka, ale jedynie Paisku jest synem mojego ojca.
      Mówiła tak cicho, że musiał się nachylić, żeby zrozumieć słowa. Chyba odebrała jego gest jako próbę ataku, cofnęła się bowiem, nieporadnie sunąc po piaszczystej glebie. Zauważył grymas bólu na pobladłej twarzy i pojął, że podczas upadku musiała odnieść jakieś obrażenia. Przebiegł wzrokiem po drobnej postaci. Nie dojrzał żadnego zranienia. Wstał i postąpił krok naprzód, a ona znów przesunęła się w tył, a on dopiero wtedy to zauważył. Pełznąc, dziewczyna nie opierała się na lewej nodze, wykrzywionej w kostce pod nienaturalnym katem i mocno spuchniętej.
      Geir sięgnął do porzuconej sakwy i wydobył zestaw opatrunkowy, potem zbliżył się do Layenne. Tym razem się nie odsunęła, a jej twarz przybrała wyraz, który przy sporej dozie uporu można by uznać za wdzięczność.
      Krótkie oględziny wykazały, że noga nie jest złamana, lecz jedynie skręcona, co przyjął z zadowoleniem, gdyż taki uraz nie powodował konieczności szukania pomocy u kapłanów. Geir znał się całkiem dobrze na leczeniu, lecz jego pacjentami były wyłącznie drastangi. Wiedział, że poradziłby sobie z prostym złamaniem, ale najmniejsze nawet komplikacje przerastały jego umiejętności.
      Obandażował kostkę, usztywniając ją łupkami sporządzonymi z odłamanej gałęzi, rozmyślając przy tym o słowach Layenne. Jej tłumaczenie wyjaśniało sprawę trzech Dargi, lecz nie pomogło zrozumieć, dlaczego znalazła się na terenie Indale. Chociaż pochodziła z rodu sadowników, nie powinna nagle spadać z drzewa niczym dojrzały owoc.
      – Skąd się tu wzięłaś? – spytał, gdy po opatrzeniu kostki usiadł obok dziewczyny. Chyba pozbyła się obaw, że będzie dochodzić swoich praw tu i teraz, bo nie zareagowała strachem na jego bliskość.
      – Uciekałam przed obcym. Ścigał mnie przez wiele dni i zapędził daleko od domu. Udało mi się uciec, niestety nie umiałam potem odnaleźć powrotnej drogi. Zabłądziłam. Byłam zgrzana, spocona i brudna. Chciałam popływać w jeziorze, ale właśnie wtedy nadszedłeś. Uciekłam na drzewo, tylko że gałąź się złamała... Co ze mną zrobisz?
      To pytanie i łamiący się głos świadczyły, że obawa wróciła. To go nie zdziwiło. Layenne wyglądała na inteligentną dziewczynę, a musiałaby być idiotką, by nie zdawać sobie sprawy z czekającego ją losu.
     – Prawo znalazcy – burknął i odwrócił wzrok, nie mogąc znieść przerażenia w jej oczach.
      Geir nigdy dotąd nie zastanawiał się nad losem kobiet. Po prostu były, istniały ku wygodzie mężczyzn tak jak inne użytkowe przedmioty. Zajmowały się domem, wychowywały dzieci, lecz do ich głównym zadań należało uprzyjemnianie życia właścicielowi. A ten w każdej chwili mógł swoją kobietę sprzedać lub, jako nieprzydatną, oddać kapłanom.
      Jeżeli ojciec miał na względzie dobro córki, sprawdzał charakter i skłonności ewentualnego nabywcy, by zredukować do minimum ryzyko, iż wpadnie ona w ręce okrutnika. Prawo nakazywało bowiem, że kobieta musi odejść z rodzinnego domu przed szesnastym rokiem życia. Jeżeli do tego czasu nie znalazł się kupiec, zyskiwała status nieprzydatnej i na zawsze znikała w świątyni.
      Mężczyzna odsunął od siebie dziwne, niepokojące myśli. Nie on odpowiadał za ten stan. Dawno temu zdecydowali o nim kapłani, czyli tak było sprawiedliwie. Chyba...