sobota, 30 grudnia 2017

Popielata

Za miesiąc premiera czwartej części cyklu „W Trójkącie Beskidzkim”, a ja cały czas poświęcam na pisanie części piątej, która prawdopodobnie będzie jednocześnie częścią ostatnią.
Powieść nosi roboczy tytuł „Popielata” i jak jej poprzedniczki, jest kryminałem z wątkami obyczajowymi.

 
Reflektory wyłowiły coś z ciemności i mgły, i kierowca zwolnił jeszcze bardziej, a chwilę później zatrzymał samochód. Wysiedli i równocześnie ruszyli w tamtym kierunku. Po kilku krokach nie mieli już wątpliwości, że zgłoszenie nie było głupim dowcipem – na środku ulicy leżał człowiek, a przy nim klęczała jakaś pochylona postać. Na odgłos kroków wyprostowała się gwałtownie, robiąc ruch, jakby chciała wstać, lecz chyba zabrakło jej sił, gdyż z powrotem opadła na kolana i tylko wyciągnęła ręce w stronę nadchodzących. Powiał wiatr, rozganiając mleczny kokon i policjanci ujrzeli dwie dłonie czerwone od krwi. Następny podmuch wiatru i znów wszystko zniknęło. Została tylko mgła.
     Robert pstryknął włącznikiem latarki, kierując strumień jasnego światła w miejsce, gdzie przed chwilą poruszały się skrwawione dłonie. Były tam nadal, wraz z właścicielką o zasłaniających połowę twarzy włosach w niedającym się zidentyfikować kolorze. Oślepiona świecącą prosto w oczy latarką, kobieta zasłoniła twarz rękami, nie zważając, że rozmazuje krew po policzkach.
      – Myślałam najpierw, że on jeszcze… że trzeba pomóc… ale on już…
    Nie czekając na koniec tej nieskładnej chaotycznej wypowiedzi, Mirek ujął ją za ramię i pomógł wstać. W tym czasie Robert zadzwonił po fachowe wsparcie, po czym, sprawdziwszy puls leżącego, pokręcił głową.
      – To pani do nas dzwoniła?
     Spojrzał na kobietę, którą kolega usiłował odciągnąć od zwłok. Zamiast odpowiedzieć, zdecydowanym ruchem wyszarpnęła ramię z uścisku.
     – A panowie to kto? – spytała niespodziewanie pewnym głosem, bez śladu poprzedniej drżącej niepewności. – Dzwoniłam po pomoc na policję, a nie do nocnego klubu.
     Zanim zdążyli zareagować, z mgły wyłonił się policyjny patrol z latarkami w lewych dłoniach. Na widok malowniczej grupy złożonej z trzech żywych osób i jednego trupa, prawe dłonie nadchodzących jednakowym ruchem skierowały się w stronę broni.
     – Nie wygłupiajcie się – zawołał Robert, uprzedzając reakcję nowo przybyłych. – Swoich nie poznajecie?
      – Co tak długo? – równo z nim sarknął Mirek. – Mieliście tu być przed nami i zabezpieczyć teren. A tak… – Machnął ręką, wskazując kobietę usiłującą wytrzeć dłonie chusteczką higieniczną. W efekcie tych zabiegów krwawe smugi poznaczyły już nie tylko dłonie i policzki, lecz także torebkę i przód jasnej, zbyt lekkiej jak na tę porę roku kurtki. – Niech pani to zostawi! – warknął w jej stronę. – Pani dłonie są teraz materiałem dowodowym!
     – I co, ma pan zamiar mi je odciąć i oddać do badań? – odwarknęła, zdumiewająco mało przejęta faktem, że ma na sobie krew zabitego człowieka. – Nie wiem, kim pan jest, więc nie mam zamiaru z panem rozmawiać, a tym bardziej pozwalać, żeby pan mi rozkazywał! – Ostentacyjnie odwróciła się doń plecami, patrząc w stronę wylotu ulicy, gdzie pojawiły się światła nadjeżdżającego samochodu.
     Mężczyzna zaklął, nie próbując nawet ściszyć głosu. Przewidywał, że za chwile usłyszy od niej sakramentalne „nagrywam to”, tudzież kilka słów oceniających poziom inteligencji policjantów, i wszystko się w nim zagotowało. Zacisnął szczęki, nie chcąc dawać pretekstu do następnego złośliwego komentarza. Poczekał na gramolącego się z auta technika, któremu zaraz po powitaniu wskazał dziewczynę. Po pobraniu z kobiecych dłoni próbek krwi Ostaniec znów na nią spojrzał. Teraz, gdy mogła już wytrzeć krew, wcale się do tego nie paliła. Stała ze skulonymi ramionami, wstrząsana co chwilę dreszczami czy to chłodu, czy zgrozy.
     – Daj kluczyki, zabiorę ją do radiowozu – mruknął do Roberta. – Zimno tu jak fiks, a i bez tego cała się trzęsie w tym wypinku. – Wskazał krótką, sięgającą zaledwie do pasa kurtkę kobiety.
     – Zabrać to sobie pan może drugie śniadanie do pracy. Mnie może pan co najwyżej grzecznie poprosić, żebym poszła! – Ujęła się pod boki jak przekupka, dołączając tym ruchem kolejne krwawe ślady do kolekcji już istniejących. – Ale to i tak nic nie da, bo nie mam zamiaru nigdzie z panem chodzić!
     – Słuchaj, paniusiu! – Mirkowi w końcu puściły nerwy. – Twoje zamiary nikogo tu nie interesują. Znaleźliśmy cię nad ciałem zabitego faceta, w dodatku masz jego krew na rękach. Dosłownie, a być może także w przenośni. Więc przestań mi tu pieprzyc o zamiarach, tylko ruszaj do radiowozu, albo zaprowadzę cię tam w kajdankach i jeszcze dołożę zarzut o utrudnianiu w wykonywaniu czynności.
     Podeszła bliżej i spojrzała mu w twarz, jakby chciała sprawdzić, czy mówił to poważnie. Oględziny musiały wypaść dosyć jednoznacznie, gdyż już bez dalszych sprzeciwów pozwoliła się poprowadzić w stronę radiowozu, za którym zdążyły się ustawić dwa następne. Tu mgła była jeszcze gęstsza, a chłód dotkliwszy i otwierając drzwi samochodu, Ostaniec nagle zmienił plany. Zadzwonił do Roberta, informując o nowych zamiarach. Rozmawiali przez chwilę, ustalając, co który z nich powinien wykonać, wreszcie Mirek wsiadł do radiowozu, dając znak kobiecie, by również to uczyniła. Mimo jego wcześniejszego polecenia by zajęła miejsce w aucie, ciągle stała przy drzwiach, przysłuchując się rozmowie.





 

piątek, 8 grudnia 2017

Smaki życia - Anita Scharmach

„Smaki życia” to kontynuacja powieści „Zaraz wracam”, wróciłam zatem do bohaterów jak do dobrych, wypróbowanych przyjaciół i delektowałam się smakiem lektury.

Anita Scharmach ma niesamowity talent do wzbudzania w czytelniku wszelkich pozytywnych uczuć. Powinna promować się hasłem „nadzieja to moje drugie imię”. 
     Podobnie jak dwie poprzednie, jej trzecia książka niesie w sobie tak ogromny ładunek dobrych emocji, że powinna być przepisywana na receptę wszystkim cierpiącym na permanentnego „doła”. Każda kartka tej książki tchnie radością życia, i choć bohaterowie nie zawsze mają „z górki”, nie są bezwolnymi ofiarami działania losu. Z uporem walczą o swoje szczęście, nie przyjmując do wiadomości możliwości poniesienia porażki. 
   To cenna wskazówka dla tych wszystkim, którym brak wiary w siebie. Jeśli z góry zakładamy klęskę, przegramy na pewno, jeśli natomiast przegrywamy po ciężkiej walce, ta porażka ma zupełnie inny smak. Nie ma w niej goryczy i gniewu, jest za to satysfakcja, że nie daliśmy się łatwo pokonać.
    Marta, bohaterka „Smaków życia”, jest wojowniczką. Walczy z przeciwnościami losu, z własnymi ograniczeniami, z traumą sprzed lat, ciągle determinującą jej „dzisiaj”. Czasami przegrywa, ale to tylko przydaje jej siły do następnego starcia z życiem, codziennie przynoszącym nowe, nie zawsze miłe niespodzianki. Całą sobą wyzywająco oznajmia światu, że „może wszystko”, i za to właśnie ją pokochałam.



wtorek, 5 grudnia 2017

W szponach szaleństwa - Agnieszka Lingas-Łoniewska

„W szponach szaleństwa" to książka, po którą koniecznie musiałam sięgnąć. Przede wszystkim dlatego, że kryminał to mój ulubiony gatunek powieści, ale również z powodu ciągłego natykania się na oceny tej książki.
   „To już było”, „przewidywalna”, „nic nowego nie wymyśliła”, czytałam w opiniach i zastanawiałam się, czego właściwie te osoby oczekiwały. Od czasów powstania dzieł Szekspira, a wcześniej Biblii, ciężko jest wymyślić całkiem nową intrygę, a sposoby zadania człowiekowi śmierci są jednak nieco ograniczone i chyba każdy jeden został już w literaturze wykorzystany. Podobnie rzecz się ma z motywami zbrodni.   

Zachęcona (a nie zniechęcona, co zapewne było zamysłem opiniotwórców) w ten oryginalny sposób, wzięłam do ręki książkę… i odłożyłam dopiero po przeczytaniu. Już samo to świadczy o jej jakości, gdyż zazwyczaj nie jestem aż takim maniakiem, żeby siedzieć do południa w piżamie, głodna, a co więcej, bez kawy.
    Za to mogę teraz z czystym sumieniem napisać, że „W szponach szaleństwa” jest świetnym thrillerem, a dopracowana w każdym szczególe fabuła zadowoli najwybredniejszego miłośnika tego gatunku.



niedziela, 3 grudnia 2017

Głód miłości - Natalia Nowak-Lewandowska

Czy pamiętacie jeszcze to uczucie, gdy siedzieliście na huśtawce? Góra, dół, góra, dół, i tak w nieskończoność. Myślę, że tak musi się czuć osoba cierpiąca na zaburzenie osobowości typu borderline, i dokładnie tak opisała autorka życie głównej bohaterki „Głodu miłości”. 

Wbrew tytułowi, sugerującemu gorący romans, książka Natalii jest trudną powieścią, poruszającą skomplikowane tematy, ciągle będące w naszym społeczeństwie wstydliwym tabu. 
    Ukryć problem, otoczyć milczeniem, a może sam zniknie to najczęstszy sposób radzenia sobie z występowaniem w rodzinie wszelkich zaburzeń psychicznych. Niewielu umie odrzucić stereotypy i zaakceptować istniejący stan rzeczy. Jeszcze mniejsze grono potrafi potrafi pojąć powody determinujące zachowanie osoby dotkniętej borderline i wspomóc tę osobę czymś więcej niż tylko podaniem lekarstw i rzuceniem kilku frazesów. Tych zaś, którzy zdecydują się na niełatwy, pełny wyrzeczeń i trudnych wyborów związek uczuciowy z taką osobą, jest naprawdę garstka.
    Powieść Natalii Nowak-Lewandowskiej opowiada o takich właśnie wyborach, dokonywanych w imię miłości, a także o odrzuceniu, gdy siła uczucia blednie w obliczu wmówionej sobie konieczności dbania za wszelką cenę o fałszywie pojmowane „dobre imię” rodziny.

„Głód miłości” jest jedną z najlepszych książek, które w tym roku wpadły w moje ręce, toteż gorąco zachęcam do przeczytania.


piątek, 1 grudnia 2017

Zastrzyk śmierci - Małgorzata Rogala

Na początek ostrzeżenie.
Nie radzę sięgać po tę książkę wieczorem, bo skończy się to zarwaną nocą. Ja wzięłam ją do ręki w porze także nie najszczęśliwiej wybranej, a mianowicie w trakcie gotowania obiadu. Skutkiem tego… nie ma sensu drążyć tematu, dowieziona pizza była bardzo smaczna, a kuchnię w końcu udało się wywietrzyć.

„Zastrzyk śmierci" to czwarty tom cyklu o Agacie Górskiej i Sławku Tomczyku i moim zdaniem najlepszy. Intryga kryminalna jest tu dopracowana w najmniejszym nawet szczególe, osobiste perypetie bohaterów nie przyćmiewają głównego wątku, a całość skomponowana jest w tak perfidny sposób, że wszelkie domysły co do osoby sprawcy okazują się chybione. Za każdym razem, gdy już byłam pewna, że wiem (to na pewno on, przecież to jasne!), po chwili okazywało się, że autorka znowu „wpuściła mnie w maliny”.
     I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zakończenie, za które miałam ochotę autorkę rozszarpać na milion malutkich kawałeczków. Jej szczęście, że dzieli nas tyle kilometrów. Nienawidzę czekania, a Małgosia Rogala bezczelnie zostawiła czytelników w totalnej niepewności. To powinno być karalne.


Co szeleści w stronach

Od pewnego czasu zaniedbałam pisanie opinii o książkach. Nadmiar zajęć spowodował, że wolnych chwil mam coraz mniej, a napisanie porządnej recenzji  nie jest sprawą, którą można załatwić w kilka minut. Doszłam do wniosku, że jeśli mam pisać „po łebkach”, ograniczając się do skopiowania opisu wydawcy i dodania od siebie kilku frazesów, wolę nie pisać wcale.

Okazało się jednak, że nie potrafię tak całkiem odciąć się od tematu, postanowiłam więc stworzyć coś na kształt „Replikowych wzmianek”, z tą różnicą, że nowy cykl obejmie króciutkie opinie o książkach różnych wydawnictw.

Nowy cykl otrzymał nazwę „Co szeleści w stronach” i zostanie zainaugurowany jeszcze dziś. Serdecznie zapraszam do odwiedzin.

/źródło: pixabay.com/

wtorek, 7 listopada 2017

Wilcze kobiety w zapowiedziach Repliki

Czwarta część kryminalnego cyklu już w zapowiedziach!
 
Wilcze kobiety” – taki tytuł otrzymała powieść prezentowana pod roboczym tytułem „Co minutę jeden”. Jest to czwarta i zarazem przedostatnia część cyklu „W Trójkącie Beskidzkim”, znanego też pod nazwą „Wiślański Cykl”.
Czego czytelnik może się spodziewać? Oczywiście zbrodni, a prócz tego spotkania ze starymi znajomymi. Główną rolę w tej książce gra Jan Legierski „Koal” oraz komisarze policji Daniel Laszczak i Roman Then, obecni też są nadkomisarz Konrad Procner i jego żona Petra. Będzie dużo śniegu i będą wilki, także te w ludzkiej skórze.                                     

Oto jak wydawca przedstawia tę książkę:

 Wilki zniknęły tak nagle, jakby rozwiały się w powietrzu, i gdyby nie ślady łap, wyraźnie widoczne na gładkiej powierzchni śniegu, gotowa by uznać ich widok za halucynacje.

Komisarz Daniel Laszczak i komisarz Roman Then pracują nad zdekonspirowaniem przestępczej grupy działającej w Bielsku-Białej. Jej szef czeka już w areszcie na rozprawę, jednak dowody, które policjanci zebrali przeciwko niemu, mogą się okazać niewystarczające. Tym bardziej teraz, kiedy jeden z ich głównych świadków został brutalnie zamordowany, a drugi – Una, była kochanka gangstera – zniknął. Co więcej, wszystkie ślady wskazują, że to właśnie Una zamieszana jest w morderstwo – miała motyw oraz okazję do zemsty, kto by z niej nie skorzystał? W dodatku w Wiśle policjanci trafiają na ciało kolejnej ofiary, która przed śmiercią była bestialsko torturowana. Czy zimna, ukrywająca emocje Una naprawdę jest aż tak bezwzględna, aby jeden po drugim pozbywać się tych, którzy jej zagrażają?

 
Premiera 30 stycznia 2018 roku

czwartek, 28 września 2017

Najlepszy powód, by żyć - Augusta Docher



 

Najlepszy powód, by żyć

Autor: Augusta Docher

 

 

Wydawnictwo: Znak Literanova



Rok wydania: 2017

 

 

 

Przeczytałam wszystkie książki Beaty, zarówno te wydane pod pseudonimem Augusta Docher, jak te, gdzie na okładce widnieje nazwisko Beata Majewska. Przeczytałam nawet te, których premiera dopiero się odbędzie i podobały mi się wszystkie, mimo że zaliczają się do różnych gatunków literackich. 
 

Tym razem autorka spróbowała swych sił w czymś dla niej nowym. Chociaż new adult nie jest moim ulubionym gatunkiem, nastawiłam się na czytelnicza ucztę, znam bowiem pióro Beaty i wiem, że się na jej książkach nie zawiodę. Wcale mnie więc nie zaskoczyło, że „Najlepszy powód, by żyć” od pierwszych stron ujął mnie za serce, nie sądziłam jednak, że książka okaże się aż tak dobra.



Podjęty przez autorkę temat nie jest lekki. Młoda, zaledwie wchodząca w dorosłość dziewczyna zostaje potwornie poparzona, a co gorsza, sprawcą tej tragedii jest jedna z najbliższych osób. Dominika doskonale wiele, że ojciec nie chciał jej podpalić, że wszystko wydarzyło się przez głupi przypadek, lecz wiedza ta w niczym nie pomaga. A nawet przeciwnie, gdyż do bólu i rozpaczy dołącza się jeszcze troska o przebywającego w więzieniu mężczyznę.

     Walka o powrót do normalnego życia, a przede wszystkim walka o to, by w ogóle chcieć dalej żyć, została przez Augustę Docher przedstawiona w mistrzowski sposób. Dzięki temu niemal czuje się ból poparzonego ciała, zwątpienie w skuteczność leczenia i przemożną chęć, by raz na zawsze skończyć z tym wszystkim. Z cierpieniem fizycznym i psychicznym, z niedającą żadnych widocznych rezultatów terapią, z odczuwaniem czegokolwiek. 
 

Najlepszy powód, by żyć” to książka nie tylko o bólu i walce z własnym okaleczonym ciałem. To także opowieść o nadziei, która tli się w każdym z nas, niekiedy nawet wbrew naszej woli. Dla Dominiki takim światełkiem dającym nadzieję była miłość.






Niby banalne rozwiązanie, lecz jakże prawdziwe! Nikt nie jest stworzony do samotności. To właśnie obecność bliskiej osoby daje nam siłę, by walczyć. Daje powód, by żyć.

     Ale sama miłość to jeszcze nie wszystko, trzeba jeszcze uwierzyć, że dalej potrafi się kochać, tęsknić czy płakać. Trzeba przełamać wewnętrzną blokadę i dopuścić do siebie te wszystkie uczucia tłumione sztuczną obojętnością. To chyba najtrudniejsze zadanie, gdyż najgorsza jest zawsze walka z samym sobą.   
     
Muszę przyznać, że pozazdrościłam Dominice tych wylanych łez, gdyż ja ciągle jeszcze na tym polu przegrywam. Dlatego ten właśnie cytat tak bardzo zapadł mi w serce.





I choć niektórym może się wydawać, że to nic cennego, jestem szczęśliwa, że potrafię uronić łzę, gdy mi ciężko…”



Najnowsza książka Augusty Docher jest bardzo udanym dziełem. Interesująca, niebanalna fabuła została podzielona na „przedtem” i „teraz”, dzięki czemu niemal równocześnie poznajemy dzieje bohaterki przed i po wypadku. Nie można nie zauważyć ogromu pracy, jaki autorka musiała włożyć w przygotowania. Część poświęcona pobytowi Dominiki w szpitalu naszpikowana jest terminami medycznymi, które jednak nie rażą nadmiarem i nie wywołują w głowie laika zamętu. Widać wyraźnie, że Augusta Docher wiedziała, o czym pisze, i umiała to przedstawić w sposób całkowicie wiarygodny.

     Wielkim atutem powieści są także bohaterowie. Wyraziści, z wyeksponowanymi cechami pozwalającymi na dostrzeżenie w każdym z nich odrębnej jednostki, są czymś więcej niż tylko książkowymi postaciami. Po kilku stronach stają się bliskimi znajomymi. 
 

Bardzo ciekawi mnie, jak potoczy się dalej życie uczuciowe Dominiki. I właśnie z tą kwestią skojarzyło mi się zaprezentowane niżej zdjęcie. Podobno łabędzie łączą się w pary na całe życie. Czy bohaterka też natrafiła na takie uczucie?
     A dlaczego wybrałam właśnie czarne łabędzie? Otóż dlatego, że bohaterowie wcale nie są nieskalani żadnymi przywarami, nie mają w sobie tej całkowitej niewinności, zawsze kojarzącej się z bielą. Jak każdy z nas błądzą i dokonują złych wyborów. Są po prostu ludźmi.




  Za książkę gorąco dziękuję Wydawnictwu



poniedziałek, 25 września 2017

Drzewa szumiące nadzieją - Edyta Świętek



Drzewa szumiące nadzieją

Cykl: Spacer Aleją Róż (tom 3) 

 


Wydawnictwo: Replika 

 

Rok wydania: 2017



Drzewa szumiące nadzieją” to trzeci już tom nowohuckiej sagi „Spacer Aleją Róż”. Tym razem Edyta Świętek zabiera nas w schyłek lat pięćdziesiątych, kiedy to doprowadzeni do ostateczności antykościelnymi działaniami władzy robotnicy podejmują desperacką walkę w obronie krzyża będącego nie tylko symbolem wiary, ale także symbolem wolności. Za ten zryw w obronie wiary i samostanowienia rodzina Szymczaków będzie musiała zapłacić wysoką cenę.

Jednocześnie autorka prowadzi nas poprzez meandry losów bohaterów, którzy dokonują różnych, nie zawsze słusznych wyborów. Edyta Świętek nie uczyniła ich idealnymi, nie pozwoliła, by zaistnieli tylko w jednym wymiarze i właśnie przez tę jakże ludzką skłonność do popełniania błędów są tacy realni, i tacy bliscy czytelnikowi jak dobrzy znajomi. 
 
Autorka z właściwą sobie lekkością nakreśliła przejmujący obraz nowohuckiej społeczności żyjącej w trudnych czasach ważnych przemian dziejowych. Czytelnik nie znajdzie tu lukrowanych opisów, lecz twardą, często okrutną rzeczywistość. A jednak z tej niepięknej, brudnej szarości co jakiś czas wyłania się jasne światło, dające nadzieję na lepsze jutro.

Dodatkowo zachwyca mnie zgodność fabuły z historycznym przekazem. Edyta pięknie połączyła fikcję literacką z prawdą o tamtych czasach. Nic tu nie zgrzyta, nic się ze sobą nie kłóci, wszystko natomiast idealnie się zazębia, tworząc spójną, harmonijną całość. 
     Jestem pod wrażeniem ogromu pracy, jaki autorka musiała włożyć w przygotowania, zanim mogła zasiąść do opisywania tych scen. Dzięki temu uzyskała oszałamiające efekty, dobitnie świadczące o tym, że nie zawsze następne części nie dorównują poprzednim. „Spacer Aleją Róż” trzyma linię i doprawdy nie potrafię wskazać, która część jest najlepsza. Najlepsze są wszystkie. 

 

środa, 2 sierpnia 2017

Światełko w tunelu. Polowanie na Pliszkę

22 sierpnia w księgarniach pojawi się druga część dylogii „Polowanie na Pliszkę”.
„Światełko w tunelu” to kontynuacja losów Kornelii Pliszki i nadkomisarza Gerarda Skrzyńskiego.


Już teraz można ją zamówić w niektórych księgarniach internetowych. 






wtorek, 18 lipca 2017

O czym nie wie nikt

Moje kochane koleżanki, czyli Angelina Caligo i Anna Chaudière rzuciły mi wyzwanie, a że zawsze łatwo było mnie podpuścić, podniosłam rękawicę. Tym sposobem postał ten tekst.

O czym nie wie nikt, czyli 10 nieznanych w szerszych kręgach faktów związanych ściśle z moją osobą.

1. Fobie

Może na to nie wyglądam, ale panicznie boję się i brzydzę owadów. Osy, pszczoły, trzmiele i szerszenie są najgroźniejsze, bo tylko czyhają, żeby wbić we mnie żądło. Komary, muchy, a nawet biedronki to istna zaraza, a celem ich istnienia jest uprzykrzenie mi życia. To wcale nie koniec fobii, bo gdy do mojego pokoju wleci ćma, natychmiast oddalam się w jakieś bezpieczne miejsce i wołam męża na pomoc. I nie mówcie mi, proszę, że ćmy nie jedzą ludzi! Jedzą, tylko robią to ukradkiem.









2. Miłości

Oprócz niektórych ludzi miłością ogarniam też zwierzęta. Najbardziej takie puchate, które odwzajemniają się przywiązaniem. Będąc dziecięciem, hodowałam króliki. Każdy miał swoje imię, na które reagował i przychodził, podstawiając się do głaskania. Później przerzuciłam się na chomiki, z których rekordzista żył cztery lata i do tego stopnia był przywiązany do swojej pani, że zabierałam go do ogrodu, gdzie latał luzem, podczas gdy ja zajmowałam się roślinami. W pracy z kolei miałam oswojonego szczura Jonatana. Codziennie rano na odgłos moich kroków pojawiał się przed drzwiami biura i grzecznie czekał na posiłek. To był dobrze wychowany szczur i nigdy nie pchał się do biura, wiedząc, że nie byłby mile widziany przez klientów. Był też kotek noszący miano „Pręgowany wzdłuż”, przychodzący na mój taras po posiłek. Odwdzięczał się myszkami, które w tajemnicy przed nim wyrzucałam. Nie miałam serca mu powiedzieć, że nie jadam myszy, bo mi szkodzą.



3. Cmentarz pogrzebanych nadziei
Dawno temu należałam do klubu sportowego, trenując biegi narciarskie. Jak chyba każda osoba uprawiająca sport wyczynowo, miałam nadzieję, że nadejdzie chwila, gdy cały świat dowie się o moich sukcesach, niestety z powodu dolegliwości kardiologicznych kategorycznie zabroniono mi takiej eksploatacji organizmu. Dzisiaj wiem, że na wielkie osiągnięcia i tak nie miałam szans, ale wówczas nie było mi łatwo się z tym pogodzić.
Nieco później chciałam podjąć pracę w milicji i oczami wyobraźni widziałam siebie prowadzącą skomplikowane śledztwa. Nie przyjęłam z zadowoleniem lakonicznej odpowiedzi, że „na chwilę obecną nie dysponujemy stanowiskami dla kobiet” i przez jakiś czas byłam rozżalona, aż wreszcie dotarło do mnie, że absolutnie nie nadawałabym się do tak hierarchicznych struktur.
Dużo później śpiewałam w bielskim chórze „Echo”. Bardzo to lubiłam i zamierzałam śpiewać tam jeszcze długo, ale operacja tarczycy skończyła się uszkodzeniem strun głosowych. Przez następny rok prawie nie mówiłam, a o śpiewaniu w ogóle nie mogło być mowy. Wtedy to mnie załamało, ale musiałam się pogodzić z faktem, że nie zaśpiewam nawet na imprezach. Dzisiaj czasem myślę, słuchając różnych wykonawców, że właściwie szkoda, że odbierając mi głos, dobry Pan Bóg nie ulitował się i nie odebrał mi również słuchu.



4. Koszmary dnia powszedniego

Jak wiadomo, dla ludzi różne rzeczy bywają prawdziwym koszmarem. Dla mnie takim jest sprzątanie. Nienawidzę tych nudnych powtarzalnych czynności, których efekt rzadko kiedy bywa widoczny. Bo co z tego, że uszarpałam się z odkurzaczem, skoro podłoga wygląda tak jak przedtem? Co z tego, że całe przedpołudnie latałam ze ścierą, likwidując kurze na regałach? Przecież pod książkami i tak nie widać różnicy. Musiałabym zapuścić dom do tego stopnia, by przypominał melinę, wtedy efekt byłby widoczny. Tylko że ja lubię, kiedy jest posprzątane, i tym sposobem koło się zamyka.
Drugim koszmarem jest prasowanie. Jestem perfekcjonistką, więc przeszkadza mi najmniejsze nawet zagniecenie, przez co ponad godzinę robię to, co innym zajęłoby kilkanaście minut.
Mycie okien. Na samą myśl o tym dostaję dreszczy i najchętniej myłabym te okna dopiero wtedy, gdy całkowicie straciłyby przejrzystość. Zastanawiam się, dlaczego w dobie tak ogromnego postępu technicznego nikt nie wymyślił jeszcze pola siłowego stosowanego zamiast szyb.



5. Mój piękny ogród


Mój stosunek do pielęgnacji ogrodu najlepiej oddają słowa z „Warszawianki” – „Kto przeżyje, wolnym będzie”. Nie znoszę grzebania w ziemi, pamiętania o podlewaniu i nawożeniu, pilnowania terminów cięcia czy okrywania na zimę. Może dlatego większość roślin wymagających pielęgnacji po prostu zdechła. Ale czego można spodziewać się po osobie, która zdołała zasuszyć na śmierć kaktusy? Dlatego mój ogród to gąszcz krzewów i kwiatów wieloletnich, takich, co to niestraszne im mrozy czy susza. Nawet begonie przestawiłam na pustynny tryb życia. Na razie żyją.




6. Przez żołądek do serca                                                                               


Nie wszystkie codzienne zajęcia są przeze mnie nielubiane. Z pewnością nie zalicza się do nich gotowanie, gdyż tę czynność wykonuję z prawdziwą przyjemnością, a to z kolei przekłada się na wyniki. Oboje z mężem wprawdzie nie jadamy dużo, ale lubimy jeść dobrze, i mając do wyboru zjeść byle co albo nie jeść nic, wybieramy drugą opcję. Gotowania nikt mnie nie uczył. To przyszło samo, podobnie jak szycie – po prostu zawsze wiedziałam, co trzeba zrobić, by uzyskać pożądany efekt. Lubię kulinarne eksperymenty, choć często jakąś potrawę przyrządzam tylko raz, gdyż dochodzimy do wniosku, że to jednak nie nasz smak.




7. Opisz moje życie


Ciągle otrzymuję e-maile z prośbami, bym napisała historię czyjegoś życia. Zupełnie obce osoby prezentują z detalami swoje najintymniejsze przeżycia, i są zdziwione, a nieraz nawet oburzone, że odmawiam. Jak mogę rezygnować z tak świetnego tematu?! Otóż mogę i na pewno zdania nie zmienię. Mogę pisać tylko o tym, co narodziło się w mojej wyobraźni i choć być może jest to gorsze od podawanego mi jak na tacy pomysłu, ma jedną istotną zaletę, której nic nie jest w stanie przebić. Jest MOJE!



8. Śmietnik w głowie


Tak mniej więcej prezentują się efekty mojej dziwnej pamięci. Dziwnej, bo zapamiętuję rzeczy, które ani mnie, ani większości ludzi do niczego się nie przydadzą. Bo po co komu wiedza o tym, co to jest wężojad sekretarz, błękit Izabeli lub numer telefonu nieistniejącego od trzydziestu lat przedsiębiorstwa? A jednocześnie nie jestem w stanie zapamiętać, gdzie wcisnęłam kartkę na zakupy i potem miotam się po sklepie, wzbudzając zainteresowanie ochroniarzy.











9. A mój tata…

Od dzieciństwa nie znoszę ludzi, którzy uważają, że są ważniejsi, mądrzejsi, wiedzą wszystko lepiej i generalnie są ponad wszelką konkurencją.
W ogólniaku miałam taką koleżankę. Wprawdzie nigdy nie dostała ode mnie nawet plaskacza (A należało się! Oj, należało!), za to lubiłam jej udowadniać, że wcale nie jest taka „naj”. Gdy przyszłam do szkoły w uszytej własnoręcznie spódnicy, a inne dziewczyny popełniły straszną zbrodnię i pochwaliły rękodzieło, biedna zawistnica rzuciła hasłem mającym wbić mnie w glebę: „A mój tata był trzy lata w Budapeszcie! Wysłali go tam w nagrodę za wyniki w pracy!”
Powinnam pewnie paść z wrażenia jak kawka. Nie padłam. Zamiast tego przebiłam stawkę: „A mój tata siedział sześć lat w Rawiczu i Wronkach. Wsadzili go tam, bo zabił przodownika pracy.” Wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa w drugim zdaniu były niewielką ceną za spokój aż do końca szkoły.



 10. Czarny chleb i czarna kawa


Nie lubię ciemnego chleba. W ogóle nie przepadam za pieczywem i mało go jadam (od chleba jest pylica), ale czarnego po prostu nie znoszę. Niech tam sobie będzie zdrowszy od białego. Trudno, najwyżej umrę chorsza. I chyba prawem kontrastu nie pijam białej kawy. Kawa ma być czarna, mocna, gorąca i gorzka, i najlepiej w nieograniczonych ilościach.









Do zabawy zapraszam Beatę Głąb – moją koleżankę po piórze (i nie tylko po piórze). Niech się trochę pomęczy, wymyślając własne dziesięć nieznanych powszechnie faktów. Czemu ma mieć lepiej niż ja?


czwartek, 8 czerwca 2017

Uśpione królowe w zapowiedziach Repliki

Dzisiaj w zapowiedziach wydawnictwa Replika pojawiła się zapowiedź „Uśpionych królowych”.
Pod takim właśnie tytułem ukaże się w październiku poprawione i rozszerzone wydanie mojej debiutanckiej powieści „Cień Sprzedawcy Snów”. Jak widać, okładka została dostosowana do poprzednich książek cyklu, wydanych przez Replikę. 


Przypominam kolejność kryminalnego Wiślańskiego Cyklu, która już wkrótce będzie wyglądała tak:
1) Uśpione królowe (Cień Sprzedawcy Snów)
2) Cynamonowe dziewczyny
3) Otulone ciemnością
4) roboczy tytuł: Co minutę jeden - napisana, przygotowywania do wydania, ukaże się w styczniu 2018 roku
5) roboczy tytuł: Popielata - w trakcie pisania

Przypominam także, że już w sierpniu na półkach księgarskich pojawi się druga część dwuksiągu obyczajowego „Polowanie na Pliszkę” czyli  „Światełko w tunelu”. Pierwsza część czyli „Jak kamień w wodę” miała premierę 18 kwietnia.

A co się dzieje z obyczajówką „Ostatnia róża”? Poleciała do wydawnictwa i czeka na decyzję, mam nadzieję, pozytywną.

 

sobota, 3 czerwca 2017

Wiosna z Repliką czyli „Pozorność” Natalii Nowak-Lewandowskiej

Już nic nie miało znaczenia, bo właśnie w tej chwili jej życie się skończyło. Życie i małżeństwo, które okazało się tak bardzo koszmarne, tak zakłamane, że już sama nie wiedziała, czy chociaż przez chwilę rzeczywiście było prawdziwe.

Historia dwojga młodych ludzi, którzy po krótkiej znajomości postanawiają się pobrać, rozstając się jednocześnie z wcześniejszymi partnerami. Wkrótce po ślubie Piotr zaczyna być agresywny. Kiedy dochodzi do pierwszego poronienia otwarcie obwinia Ankę o tę sytuację. Kobieta pod wpływem szoku przechodzi krótkie załamanie nerwowe, podczas którego traci kontakt z rzeczywistością.

/źródło opisu: materiały wydawnictwa/




Cicha przemoc.  Tak właśnie nazywa jedna z najobrzydliwszych form nękania. W czterech ścianach, za zamkniętymi drzwiami, za zasłoniętymi oknami codziennie w wielu domach odbywa się to, co tak prawdziwie i dosadnie opisała Natalia.
     Brak wsparcia w dalszej rodzinie, niska samoocena, skłonność do brania na siebie win wszelakich, i przede wszystkim społeczne przyzwolenie na traktowanie żony jak podnóżka i worka treningowego w jednym - to wszystko sprawia, że losy książkowej Anki nie są wcale czymś wyjątkowym. Zbyt często stają się normą. 
     Uzależnienie psychiczne, często również materialne, a nade wszystko strach przed tym, że „ludzie będą gadać” to główne przyczyny, dla których kobiety całe lata trwają w poniżeniu. Trzeba dopiero naprawdę wielkiego wstrząsu, żeby wreszcie otwarły oczy i wyzwoliły się spod władzy swojego oprawcy. A niekiedy nie pomaga nawet „wielkie bum” i wyzwolenie nigdy nie następuje.
Jak było z Anką? O tym musicie dowiedzieć się sami. 

 

czwartek, 25 maja 2017

Łąki kwitnące purpurą - Edyta Świętek

Łąki kwitnące purpurą

Cykl: Spacer Aleją Róż (tom 2)

 

Autor: Edyta Świętek

 

Wydawnictwo: Replika 

Rok wydania: 2017 


 
Druga część nowohuckiej sagi „Spacer Aleją Róż” przenosi nas w lata 1951 – 1956, okres wyjątkowo bolesny dla mojej rodziny. To właśnie te lata mój ojciec spędził w najcięższych więzieniach Polski, skazany za rzekomą zdradę ojczyzny. Z tym większym więc zainteresowaniem śledziłam akcję powieści, ciekawa, jak też autorka poradziła sobie z tematem, tak dobrze mi znanym z ust naocznych świadków tamtych zdarzeń.
     I muszę z radością przyznać, że poradziła sobie śpiewająco, prowadząc rodzinę Szymczaków przez meandry losów. Sukcesywna odbudowa Polski ze zniszczeń wojennych, gospodarka oparta na planach niemożliwych do realizacji bez zaniedbań w innych dziedzinach, eskalacja walki z kościołem w obawie o jego wpływy na społeczeństwo i wreszcie poznański czerwiec'56 czyli pierwsze wystąpienie robotników przeciwko władzy ludowej – wszystko to zostało zgrabnie wplecione w fabułę, czyniąc z tej książki niepowtarzalne dzieło.

Coraz więcej Szymczaków przybywa do Nowej Huty, bo też ich problemy, miast znikać, ciągle się mnożą i koniec końców jedynym sposobem zapobieżenia nieszczęściu jest ucieczka z rodzinnych Pawlic.
     Jak pamiętamy z „Cienia burzowych chmur” czyli pierwszego tomu sagi, za Bronkiem do Nowej Huty przybywa jego najmłodsza siostra. Ta niezwykle silna psychicznie dziewczyna jest jak młoda brzoza, co to gnie się pod nawałnicą, a potem dźwiga się jeszcze silniejsza.
     W ślad za nią przybywa Andrzej, który w Pawlicach przeżył prawdziwe piekło. Rodzina ma nadzieję, że chłopak w nowym środowisku odnajdzie swoje miejsce na ziemi, zapomni o przeszłości i znów stanie się tym, kim był dawniej – wesołym, niefrasobliwym chłopcem.
     Z nadzieją na nowe życie przyjeżdża do Nowej Huty także Leszek. Po latach spędzonych w armii, zniechęcony panującymi tam stosunkami, pragnie zacząć wszystko od nowa.
   Wkrótce dołącza do nich również Krysia, stanowiąca najsłabsze ogniwo rodziny Szymczaków. Pozbawiona większych ambicji, pragnie w zasadzie tylko jednego – wygodnego życia u boku kochającego męża.
     Tym sposobem w rodzinnym domu zostaje tylko matka i najstarsza z sióstr. Dorota jako jedyna nie pragnie nowego życia w Nowej Hucie. Ale i ona stopniowo się zmienia, wychodzi ze skorupy, w której zamknęła się w ucieczce przed okrucieństwem zewnętrznego świata.

Losy rodziny Szymczaków to pasmo nieszczęść z rzadka tylko przerywanego chwilami radości. Jest tak, jak gdyby zawisło nad nimi jakieś fatum, pilnie bacząc, by nie wiodło im się zbyt dobrze.
      I tu wielki ukłon w stronę autorki, niełatwo jest bowiem przedstawić taką historię bez popadania w melodramatyczne tony. Tu natomiast wszystko jest naturalne, rzeczywiste do tego stopnia, że przeżywa się niedole Szymczaków tak, jakby istnieli naprawdę.
    Smutek i gorycz Edyta Świętek łagodzi dowcipnymi dialogami, często okraszanymi autentycznymi dowcipami pochodzącymi z tamtych czasów.

„…papugę usłyszał ubek. Ptak i jego właściciel stanęli przed sądem, ale w dniu rozprawy papugę wymieniono na inną u księdza. W trakcie przesłuchania, mimo nalegań sądu, ptak uparcie milczał. Sędzia, by skłonić jednak papugę do mówienia, sam zaczął powtarzać: „Precz ze Stalinem”, ale bez skutku. Wreszcie zaproponował, żeby wszyscy zebrani w sali rozpraw krzyknęli: „Precz ze Stalinem”. Po tym okrzyku papuga zareagowała: „Panie, wysłuchaj naszych modlitw”.

Dzięki tym dowcipnym przerywnikom lektura staje się lżejsza, nie przygnębia i nie zniechęca mimo tragizmu i brutalności niektórych scen.

Dokładność w przedstawieniu realiów tamtych czasów świadczy o doskonałym przygotowaniu. Imponuje mi ogrom pracy, którą autorka musiała włożyć w napisanie tej powieści właśnie w ten sposób, z zachowaniem historycznych prawd.
     Nie da się też nie zauważyć wyglądającej z każdej stronicy ogromnej miłości autorki do miejsca, w którym spędziła dzieciństwo i pierwszą młodość. Saga „Spacer Aleją Róż” to hołd Edyty Świętek dla Nowej Huty i jest to hołd piękny, warty poznania. Wiele straci ten, kto nie przeczyta książek wchodzących w skład tej sagi.



Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Replika.

piątek, 19 maja 2017

Wiosna z Repliką czyli „Jak kamień w wodę. Polowanie na Pliszkę” Hanny Greń

Tylko ode mnie zależy twój los. Gdy w środku nocy usłyszysz szmer za oknami, to będę ja, i gdy w słońcu nagle pochłonie cię cień, to też będę ja. Nie uciekniesz przede mną.
Kiedy Kornelia zaczyna otrzymywać tajemnicze listy z pogróżkami, uważa to za głupi dowcip. Żyje na uboczu, nie wchodząc nikomu w drogę i nie nawiązując żadnych bliższych relacji z innymi ludźmi, kto więc mógłby życzyć jej śmierci? Jednak sytuacja staje się coraz poważniejsza, dlatego kobieta podejmuje decyzję o zgłoszeniu się na policję.
Nie jest to dla niej łatwe – jej dotychczasowe kontakty ze stróżami prawa nie należały do najprzyjemniejszych. W młodości została niesłusznie oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy zdawali się być wrogo nastawieni do Kornelii, ponieważ mężczyzna, którego oskarżyła wtedy o próbę gwałtu, sam był policjantem, a jego koledzy nie wierzyli, że mógł dopuścić się przestępstwa.
W wyniku zbiegu okoliczności, kobieta natrafia na posterunku na tego samego funkcjonariusza, który przed laty próbował ją zdyskredytować, aby chronić swojego przyjaciela. Mimo wrogiego nastawienia, to jednak właśnie ten mężczyzna może okazać się dla Kornelii jedyną nadzieją. 
/źródło opisu: http://www.replika.eu/index.php?k=ksi&id=634/





Tym razem zmieniłam gatunek i zamiast kryminału z wątkiem obyczajowym powstała powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym w tle. „Jak kamień w wodę” to pierwsza część tej opowieści, której zakończenie można będzie przeczytać w książce „Światełko w tunelu. Polowanie na Pliszkę”, której wydanie przewidziane jest na sierpień 2017.
     Miałam obawy, czy taka zmiana gatunku wyjdzie mi na dobre, czy w ogóle potrafię napisać dobrą obyczajówkę. Dzisiaj, po miesiącu od premiery, mogę tylko podziękować Wam, drodzy czytelnicy, za ciepłe przyjęcie Pliszki. Wiem już, że uwiła sobie gniazdko na wielu półkach z książkami i że w tych domach druga Pliszka jest niecierpliwie wyczekiwana. Dziękuję!

 

niedziela, 14 maja 2017

Krew i srebrne oczy - Paweł Atamańczuk

 

Krew i Srebrne Oczy #01

 

Autor: Paweł Atamańczuk

 

Wydawnictwo: Wydano nakładem autora

Rok wydania: 2016 

 

 

O książce słyszałam wiele dobrego, korciło mnie więc, żeby ją przeczytać. Długo nie było okazji, aż wreszcie na krakowskich targach poznałam Pawła Atamańczuka i dostałam od niego „Krew i srebrne oczy”. Przyznam się, że byłam gotowa odebrać mu tę książkę siłą, gdyby nie oddał jej dobrowolnie. Na szczęście obyło się bez stosowania środków przymusu bezpośredniego. Przeczytałam zdobycz natychmiast po powrocie do domu, a teraz wreszcie znalazłam czas, żeby o niej napisać.

Zacznę od uwag krytycznych, bo tych jest zdecydowanie mniej.
Po pierwsze, pewne niedociągnięcia w dziedzinie redakcji i korekty, co w pierwszej chwili trochę mnie raziło. Lecz po jakimś czasie, wciągnięta w wir zdarzeń, przestałam zwracać uwagę na ten drobny minus.
    Po drugie, wrażenie, że nie wszystko zostało opowiedziane. Trochę za mało „wnętrza” bohaterów – ich przemyśleń, emocji – czyli tego wszystkiego, co powodowało, że postępowali tak, a nie inaczej, że wybrali taką właśnie drogę. Bez miotających nimi wątpliwości, bez zwątpienia czy zwykłego ludzkiego strachu, chwilami stawali się za mało realni, za mało uczłowieczeni.
    Po trzecie, mimo przedstawionych wyżej wad, książka jest świetna i do tego stopnia pochłania czytelnika, że zapomniałam o gotowanym makaronie. Ale konieczność zjedzenie rosołu z makaronową papką to niewielka cena za możliwość przeżywania wraz z Ce’Seline Di Votte z Kalivali tych wszystkich przygód.

Srebrnooka Tancerka Ostrzy zabrała mnie w swój świat i z radością przyznaję, że świat ten został wykreowany wręcz genialnie, a dodatkowym atutem jest sporządzona przez autora mapka, dzięki której w każdej chwili można sprawdzić, dokąd się zawędrowało.
    Gwarantuję, że w tej podróży nie zaznacie ani odrobiny nudy. Wartka akcja z niespodziewanymi zwrotami zapewnia czytelnikowi szeroką gamę emocji, od rozbawienia poprzez obawę aż do złości. I ta niecierpliwość, by jak najszybciej móc się dowiedzieć, co będzie dalej! To rzadki dar, taka umiejętność całkowitego zawładnięcia uwagą odbiorcy. Autorze, chylę czoła!
    Wielkim atutem są także bohaterowie. Wyraziści, z wyeksponowanymi cechami pozwalającymi na dostrzeżenie w każdym z nich odrębnej jednostki, są czymś więcej niż tylko książkowymi postaciami. Po kilku stronach stają się bliskimi znajomymi.
    Jak ta ocena ma się do przedstawionej wcześniej listy wad? Czy to nie sprzeczność? Absolutnie nie! Po prostu autor stworzył niebanalnych bohaterów, których tylko niekiedy przydałoby się odrobinę ubogacić o przeżywane rozterki, o odczuwaną niepewność czy radość. Ale i bez tego jest dobrze. Powiedziałabym nawet, że bardzo dobrze!

Książka została przyozdobiona rysunkami autora i ten zabieg także zapisuję na plus, dzięki niemu bowiem staje się jeszcze bliższa, bardziej swojska. Spoglądając na te szkice miałam wrażenie, że siedzę z Pawłem w pubie i popijając piwo, przysłuchuję się jego opowieści.

Podobno autor ma jeszcze w planach dwie części. Chciałabym, żeby pojawiły się jak najszybciej, bo ciężko było mi rozstać się zw srebrnooką Seline i światem, który przez kilka godzin uznałam za swój.
Paweł, moje wielkie gratulacje. Zyskałeś kolejną fankę swojej twórczości.



Za książkę gorąco dziękuję Autorowi.