niedziela, 28 grudnia 2014

Ciemność, mróz i zbrodnia


Okładka książki Ostatni Lapończyk

Ostatni Lapończyk

 

Autor: Olivier Truc

 

Wydawnictwo: Czarna Owca

Rok wydania: 2014


Ocena: 6/6

W Laponii trwa noc polarna. Wśród ciemności, przy mrozie sięgającym trzydziestu stopni w miasteczku Kautokeino toczy się zwyczajne życie, a praca Policji Reniferów polega głównie na utrzymywaniu porządku wśród hodowców. Renifery w poszukiwaniu trawy i porostów często przekraczają granice terytorium wypasu należącego do ich właścicieli, zdarzają się też kradzieże cennych zwierząt.
Klemet Nango i Nina Nansen prowadzą właśnie sprawę o naruszenie terytorium, gdy otrzymują wiadomość o zamordowaniu hodowcy. Co dziwniejsze, mężczyźnie obcięto uszy, tak jak czynią to złodzieje reniferów, chcąc zapobiec zidentyfikowaniu skradzionych zwierząt.
W tym samym czasie z muzeum zostaje skradziony stary szamański bęben, który, o ile rzeczywiście jest przedmiotem pochodzącym z zamierzchłych czasów, może być jednym z cenniejszych reliktów samskich wierzeń.
Klemet i Nina poruszają się w ciemnościach. Tak dosłownie, jak i w przenośni, informacje bowiem są im udzielane nad wyraz skąpo. Policjanta to nie dziwi, zna bowiem tych ludzi, jest jednym z nich.
Lapończycy żyją w izolacji wymuszonej położeniem geograficznym i warunkami klimatycznymi. Izolują się też psychicznie, niechętnie dopuszczając do siebie ludzi z zewnątrz swego grona. Lata prześladowań, lekceważenia i kpin zrobiły swoje. Samowie nie ufają obcym i nie życzą sobie bliższej z nimi konfidencji. Wiedzą doskonale, że dla większości w dalszym ciągu są prymitywnymi, podejrzewanymi o najgorsze skłonności podludźmi. Dlatego niechętnie udzielają policji wyjaśnień, mimo że wiedza niektórych z nich pozwoliłaby na szybsze rozwikłanie sprawy morderstwa i kradzieży.
Olivier Truc jest bez wątpienia mistrzem kreowania nastroju. Umiejscowił fabułę w Laponii, gdzie przez prawie całą dobę panuje ciemność, występuje ekstremalnie trudny klimat, a przeszłość miesza się z teraźniejszością poprzez dawne wierzenia, pieśni i obyczaje. Akcja snuje się powoli, a my mamy okazję do zapoznania się z historią Samów, ich codziennym życiem, ortodoksyjną religią laesdańską i zwyczajami, tak różnymi od naszych.
Wątek kryminalny zdaje się niekiedy niknąć wśród tych opisów po to tylko, by pojawić się znów jako kolejny fragment dawno minionych zdarzeń.

Przyznam się, że do tej pory moja wiedza o Laponii była, delikatnie mówiąc, mocno ograniczona. Znałam położenie geograficzne... i niewiele więcej. Lektura Ostatniego Lapończyka sprawiła, że nieco zgłębiłam temat. Teraz wiem, że Sápmi, czyli ojczyzna Sami, jest terytorialnie większa od Polski i biegnie od północnej Szwecji, poprzez prowincję Finnmark w Norwegii oraz fińską Laponię aż do półwyspu Kola w Rosji. W krajobrazie Laponii dominują płaskowyże i góry. W czasie krótkiego lata kraina ożywa, okrywając się wielokolorową szatą traw, kwiatów i porostów. Jednakże przez większą część roku dominują tylko dwa kolory — biel śniegu i błękit lodu, a na niebie zamiast słońca królują zorze polarne.
Zafascynował mnie ten świeżo odkryty świat, jego historia i jego mieszkańcy. Niebędący Samem Olivier Truc przedstawił go przepięknie i z ogromną dokładnością., prezentując przy tym styl pisarski najwyższego lotu. Na stronach jego powieści żyją nie tylko ludzie. Żyje również Sápmi.
Ciekawe i sugestywne opisy oraz dialogi nie są podawane nachalnie i nie zmuszają czytelnika do podzielania zdania autora. Każdy może wyrobić sobie własne zdanie o opisywanej krainie, bohaterach i zbrodni, a to coś, co wysoko cenię w książkach.
Intryga kryminalna na pierwszy rzut oka wydaje się być tu czymś podrzędnym, lecz jest to mylne wrażenie, bowiem wszystkie drogi Ostatniego Lapończyka prowadzą do odkrycia, dlaczego stary, zapijaczony hodowca reniferów musiał umrzeć.
Olivier Truc napisał niesamowicie dobrą książkę, za co należy mu się najwyższa ocena.

czwartek, 25 grudnia 2014

Błyskawiczna wypłata - Ryszard Ćwirlej


Okładka książki Błyskawiczna wypłata

Błyskawiczna wypłata

Autor: Ryszard Ćwirlej

 

Cykl: Milicjanci z Poznania (tom 6)



Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Rok wydania: 2014

 

Ocena: 5+/6

Poznań, czerwiec 1982 r. Milicjanci z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego pod kierunkiem porucznika Marcinkowskiego nie mają chwili wytchnienia. Muszą ująć sprawców zuchwałego napadu na furgonetkę przewożącą pieniądze. Jednocześnie badają sprawę upozorowanego samobójstwa mężczyzny o niejasnych powiązaniach z SB. 
Ciekawa kryminalna intryga, spora dawka dobrego humoru, a przede wszystkim znani i lubiani bohaterowie. Marcinkowski, Brodziak i Olkiewicz muszą sobie poradzić ze sprawą, która tym razem zahacza również o Piłę.
Fanom milicjantów z Poznania książki polecać nie trzeba. Wszystkich innych czytelników, szczególnie młodsze pokolenie nieznające z autopsji tamtych czasów,  zachęcam do przeczytania tej powieści.
Autor po raz kolejny udowadnia, że 
dokładnie i dogłębnie obserwował PRL-owską codzienność lat 80-tych i związane z nią absurdy.

Jedyne, co mnie nieco irytuje, to pewna sztampowość. U Ćwirleja wszyscy zomowcy zawsze są głupi i prymitywni, esbecy podli, wredni i tępi, a milicjanci sympatyczni i sprytni. Drażnią mnie takie uogólnienia, dlatego nie dałam pełnej szóstki.
 
Przeniosłam się w lata osiemdziesiąte w poczekalni u dentysty i to był błąd! Pełno cierpiących, wystraszonych pacjentów, a wśród nich ja – wariatka nieomalże płacząca ze śmiechu! To cud, że nikt nie zadzwonił po panów z białym kaftanem. Ale dzięki tej lekturze nie potrzebowałam znieczulenia, bo gdy pan doktor pastwił się nade mną, ja myślałam tylko o tym, że zaraz pojadę do domu i wrócę do czytania. Co też uczyniłam, wyłączając się na dwie godziny z rzeczywistości do tego stopnia, że przypaliłam mięso z rosołu.  Mimo to było warto, bo książka rewelacyjna, a wypowiedzi Teosia Olkiewicza - bezcenne. Jednak stanowczo odradzam czytanie tej książki w miejscu publicznym oraz w trakcie wykonywania innych zajęć.

 


Nos Pinokia - Leif GW Persson



  Nos Pinokia

    Cykl: Evert Bäckström (tom 3)

    Autor: Leif GW Persson

                                                          |

    Seria: Czarna owca 

    Rok wydania: 2014

 

   Ocena: 5/6

 

 

Trzecie spotkanie z inspektorem Evertem Bäckströmemjest jednocześnie wejściem w wir trzech prowadzonych równolegle spraw.
Pierwsza z nich zaczęła się od znęcania się nad zwierzętami i chyba po raz pierwszy w życiu inspektor zetknął się z przestępstwem, w którym jedną z głównych ról odgrywa królik.
Druga sprawa jest równie zaskakująca. Pobicie Barona von Comera nie byłoby niczym szczególnym, gdyby nie dwa fakty. Baron kategorycznie zaprzecza, jakoby stał się ofiarą napaści, a narzędzie, za pomocą którego dokonano niemającego rzekomo miejsca pobicia jest cokolwiek nietypowe. Nie co dzień zdarza się, by w takim celu używano katalogu aukcyjnego.
Najnormalniejsza wydaje się być trzecia sprawa - zabójstwo adwokata Thomas Erikssona, rozsławionego jako obrońca najgroźniejszych przestępców związanych z przestępczością zorganizowaną.
Sztokholmski wydział do spraw zwalczania przestępczości zabiera się do roboty. Pierwsze dwie sprawy wydają się proste i łatwe do zamknięcia. Niespodziewanie jednak zaczynają się rozrastać, mnożą się nowe wątki, a wszystkie początkowe założenia biorą w łeb. Trzecia sprawa ma dla inspektora Bäckströma nieco osobisty wydźwięk, bowiem adwokat Eriksson był od lat jego osobistym wrogiem. Dlatego niespecjalnie przejął się jego śmiercią i tak samo niespecjalnie przejmuje się faktem, że śledztwo się komplikuje i jakoś nie widać szansy na ujęcie sprawcy.
Zresztą Bäckström nie ma w zwyczaju przejmować się czymkolwiek. Jak zwykle przekonany o swej wyjątkowej umiejętności rozwikłania najtrudniejszej nawet zagadki kryminalnej, spokojnie i bez zbędnych wysiłków czeka. Czeka na to, że sytuacja się rozwinie po jego myśli i rozwiązanie sprawy pojawi się przed nim, podane jak na tacy.
Nos Pinokia jest świetną książką, przez cały czas doskonale podtrzymującą atmosferę napięcia i tajemniczości. Inspektor Evert Bäckström i tym razem nie zawiódł. Jest tak samo arogancki, zadufany w sobie, skorumpowany i odrażający jak w poprzednich książkach. Zdecydowanie jest antypatycznym bohaterem, a jednak, mimo tych oczywistych wad, daje się lubić. Sprawia to przede wszystkim styl Perssona. Poprzez zabawne, rozśmieszające opowieści o perypetiach inspektora nie odbiera się postaci bohatera w sposób negatywny, traktując go z przymrużeniem oka.
Trochę ograny jest wątek z Peterem Carlem i jego dziełami. Gdyby rzeczywiście w zakładach Fabergé stworzono to wszystko, co zostało mu przypisane poprzez autorów powieści i legend, musiałby chyba produkować swe dzieła przez pół wieku. Ale to tylko takie luźnie spostrzeżenie, w Nosie Pinokia ten wątek jest pięknie wkomponowany i nie razi nieprawdopodobieństwem.
Reasumując, książka jest ciekawa i spełnia oczekiwania miłośników dobrego kryminału. Polecam wszystkim smakoszom tego gatunku.



Oko nieba - Arne Dahl




Oko nieba

Cykl: Drużyna A (tom 10)

 

Autor: Arne Dahl

 

Wydawnictwo: Czarna owca

Rok wydania: 2014

 

Ocena: 5/6



Letnią sielankę sztokholmskiej Drużyny A przerywa napad rabunkowy na małą wypożyczalnię wideo. Kamera monitoringu nagrywa zdarzenie, ale niespodziewanie rejestruje coś jeszcze. Wygląda na to, że pojawiła się nowa przerażająca forma przestępczości. Drużyna A zostaje wciągnięta w swoistą grę pozorów. W tym samym czasie były członek ekipy próbuje rozwiązać skomplikowaną międzynarodową sprawę – zaginięcie wysokiego rangą szefa policji bezpieczeństwa Säpo. Czy można wygrać ze złem, nie stając się jednocześnie złym człowiekiem? Czy można bronić demokracji za wszelką cenę?

Tak właśnie to się zaczyna – 464 stron przygody przeżywanej wraz z Drużyną A, będącą elitarnym oddziałem sztokholmskiej policji.
W Oku nieba mamy do czynienia z dwoma wątkami. Pierwszy z nich to wyścig, w którym policjanci muszą się zmierzyć z seryjnym mordercą, a jego stawką jest ludzkie życie. Drużyna A musi sprawdzić niezliczoną ilość tropów, by wyizolować z grupy podejrzanych osób prawdopodobnego sprawcę, by nie dopuścić do kolejnego zabójstwa.
W tym samym czasie Paul Hjelm, były członek drużyny, obecnie pracujący w Wydziale wewnętrznym, zostaje poproszony o rozwiązanie zagadki zaginięcia szefa Säpo. Wyrażając zgodę, nawet nie podejrzewa, do jakiego zaskakującego odkrycia doprowadzi go śledztwo.

Kolejne spotkanie z drużyną A okazało się równie satysfakcjonujące jak poprzednie. Dobry, rasowy kryminał! Dahl nie przynudza, nie wdaje się w jakże częste u innych autorów moralizatorstwo.
Jego policjanci są przede wszystkim ludźmi ze wszystkimi ludzkimi przywarami i zaletami. Nie kreuje superbohaterów zafiksowanych na walkę z przestępczością, nie ma tu też standardowych ostatnio gliniarzy alkoholików. Są zwyczajni ludzie, przez co całość odbiera się jak autentyczną historię.
Książka wciąga i trzyma w napięciu do ostatniej strony.
Wątek Paula Hjelma chwilami jest może trochę przesadzony i niewiarygodny, ale od czego w końcu mamy termin "licentia poetica"?

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Moje trochę inne hobby

Tym razem z innej bajki.

Lubię haft krzyżykowy, a w trakcie szycia puszczam wodze wyobraźni i wymyślam różne opisywane później sytuacje. Przy haftowaniu tych dwóch powstawał Yellowknifer.





czwartek, 18 grudnia 2014

Gorycz wygranej - prequel Cienia Sprzedawcy Snów

Fritz Haarmann siedział na ławeczce przy grobie nieznanego mu mężczyzny i myślał. Nie było to łatwe zadanie, do tej pory bowiem nie zwykł obciążać głowy czymś tak skomplikowanym i wyczerpującym. Zajmował się drobnymi kradzieżami, nigdy niczego nie planując. Kradł, gdy nadarzała się okazja i uciekał, sprzedając później łupy za grosze. Kilka razy został klientem systemu penitencjarnego, gdyż odciski kojarzyły mu się tylko ze stopami i jeżeli nawet słyszał kiedyś o liniach papilarnych, to informacja ta uciekła mu z głowy szybciej niż się tam dostała.
Fryderyk Harmata pysznił się swoim przezwiskiem. Nikt z kumpli nie miał takiej fajnej ksywki. Nosić imię seryjnego mordercy, to było coś! Podnosiło znaczenie, zmuszało innych do szacunku. Nieważne, że nie miał pojęcia, czym Fritz Haarmann wyróżniał się spośród innych morderców, co czyniło go wyjątkowym. Wystarczała mu wiedza o tym, że wielokrotnie zabił.
Przez kilka tygodni chodził dumny jak paw i czuł się niezwyciężony. Do dzisiaj. W południe zaczepił go Capo, niekwestionowany król cieszyńskiego świata przestępczego.
Cześć, Harmata. Mamy do pogadania – oznajmił, ruszając w stronę pobliskiego ogródka piwnego. Nie sprawdził, czy Fryderyk za nim idzie. Nawet przez sekundę nie pomyślał, że mogłoby być inaczej. Kiedy usiedli, skinął na kelnerkę i zamówił dwa piwa. Dopiero gdy kobieta postawiła przed nimi szklanki wypełnione po brzegi złocistym płynem i odeszła, spojrzał na wyraźnie wylęknionego mężczyznę.
Słyszałem, że dorobiłeś się pięknej ksywki. Fritz Haarmann, Rzeźnik z Hanoweru. Wiesz chociaż, kto to był, ćwoku?
Wiem – odparł zapytany z wyraźną satysfakcją w głosie. – Seryjny morderca!
I co dalej? – indagował Capo.
Co ma być dalej? – zdziwił się Harmata. – Mordował i tyle.
A wiesz, ciulu jeden, że na ksywę trzeba sobie zasłużyć? Na mnie mówią Capo, bo jestem szefem. Na Wojtka Molina – Kluczyk, bo otwiera wszystkie zamki, a na Karola Jurczyka mówią Biedronka, gdyż ma u siebie na składzie więcej towaru, niż w hipermarkecie. Teraz trybisz, obsrańcu? Ty nawet kury nie zabiłeś, a chcesz, żeby cię wołali Haarmann?
Capo mówił długo. Połowa jego słów była dla Harmaty kompletnie niezrozumiała, jednak główne przesłanie do niego dotarło. Miał trzy dni na zmianę przezwiska lub wykazanie, że na nie zasłużył. Najgorsze było to, co Capo opowiedział mu o Haarmannie. Fryderyk mógł pogodzić się z gwałtami, morderstwami, piciem krwi, ćwiartowaniem zwłok i sprzedawaniem ludzkiego mięsa jako cielęciny, ale nie z faktem, iż ofiarami byli chłopcy! Kurwa mać, przecież nie był pieprzonym pedałem!
Zaraz po rozstaniu się z Capo poleciał do kumpli i zwierzył się ze swojego problemu. Chciał, żeby wymyślili mu inną ksywkę, ale nawet nie chcieli o tym słuchać. Ze względu na podobieństwo przezwisko pasowało do Fryderyka Harmaty wręcz idealnie, musiał więc je zachować i już. Pozostało tylko drugie wyjście. Koledzy wytłumaczyli Fritzowi, iż Capo przecież nie oczekuje, że on będzie robił dokładnie to samo, co Rzeźnik z Hanoweru. Wystarczy, żeby kogoś trochę pokroił. Najlepiej kobietę, bo baby mają mniej siły, no i można się przy okazji zabawić.
Harmata siedział, dumając, jak zabrać się za to zadanie. Nie był tytanem myśli, ale nawet on pojmował, że nie może tego zrobić w biały dzień, wśród tłumu. Musi znaleźć jakieś ustronne miejsce… Dla nienawykłego do myślenia mózgu całe te rozważania stanowiły wysiłek nie do zniesienia i umęczony Fryderyk zasnął. Gdy się ocknął, zapadł już wieczór, cmentarz powoli zaczynał tonąć w mroku. Mężczyzna wstał i przeciągnąwszy się leniwie, wolno ruszył ku wyjściu. Gdy dochodził do kontenerów na śmieci, usłyszał za sobą stukot obcasów. Spojrzał przez ramię. Dziewczyna była niska i szczupła. I bardzo ładna. Od dawna już nie był z kobietą. Pomyślał, jakby to było przyjemnie kochać się z taką ślicznotką, toteż bez zastanowienia zastawił jej drogę.
Cześć – zagadnął i chwycił ją za ramię. – Chcesz się zabawić? Mam kasę, możemy poszaleć.
Nieznajoma zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem i jak nigdy dotąd stał się świadomy mankamentów swojego wyglądu. Był niskim, szczupłym mężczyzną o zniszczonej alkoholem, niechlujnie ogolonej twarzy. Resztki niedomytych włosów nie dodawały mu powabu, tak samo, jak przepocone ubranie i ubłocone buty. Widząc jej pogardę, poczuł gniew. Nie miała prawa patrzeć na niego jak na śmiecia. Był Haarmannem, a ona była nikim!
Sam nie wiedział, kiedy sięgnął po nóż. Dziewczyna okazała się zaskakująco silna, broniła się zawzięcie, odpychała go, jakby nie zauważając, że on ją rani. Uderzyła go w twarz, sprawiając, iż wściekłość prawie go oślepiła, a wszystkie myśli zastąpiła ta jedna: Zabić tę sukę, zabić, zabić!
Udało mu się trafić ją w brzuch. Krzyknęła i upadła, a on rzucił się na nią, przyciskając do ziemi swoim ciałem. Wyciągnął nóż z rany, uderzył ponownie. I jeszcze raz, i jeszcze… To było cudowne, nigdy dotąd nie czuł się tak niezwyciężony. I podniecony. Lewą ręką sięgnął do spodni, rozpiął je, zsunął, prawą ciągle zadawał ciosy. Próbował rozebrać swą ofiarę, lecz obcisłe dżinsy przylegały jak druga skóra. Szamotał się niecierpliwie, chcąc jak najszybciej wedrzeć się w to smukłe, młode ciało. Nie zdążył. Nieopatrznie dotknął ręką członka i teraz już nic nie mogło go powstrzymać.

Długą chwilę leżał, dysząc ciężko, wreszcie podniósł się, naciągnął spodnie i patrzył w zachwycie na martwą dziewczynę leżącą u jego stóp. Zrobił to! Zrobił i to było cudowne! Zanim odszedł, policzył zadane przez siebie rany. W domu zdjął zakrwawioną odzież, przebrał się i poszedł do pobliskiego sklepu. Kupił zeszyt, w którym skrupulatnie zanotował: „26.X.2007 piersza dziewczyna – 26 udeżeń nożem, nie rzyje”.

Leżała wciśnięta pomiędzy dwa kontenery na śmieci, częściowo przysypana zwiędłymi kwiatami i wypalonymi zniczami. Gdyby nie zamiłowanie do porządku, mogłaby tam leżeć jeszcze jakiś czas, nawet do chwili, gdy firma odpowiedzialna za odbiór odpadków przyjechałaby po śmieci. Przypadek sprawił, że wieniec zsunął się z przepełnionego kontenera. Wyrzucający go mężczyzna nie znosił bałaganu i schylił się, by podnieść wieniec, wszedłszy w lukę pomiędzy pojemnikami. Wtedy odkrył ciało.

Podkomisarz Procner z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami wpatrywał się w zwłoki. Technik zakończył już swoją pracę i mogli wreszcie dokładnie przyjrzeć się denatce.
Broniła się – powiedział do kolegi. – Spójrz – wskazał na dłonie i przedramiona dziewczyny. Widniały na nich rany cięte, niektóre lekkie, nieledwie zadrapania, inne znów głębokie. Było ich dużo.
Dźgał na oślep, zamiast najpierw ją obezwładnić – odpowiedział Marcin. – Wiesz, myślę, że to chyba jakiś amator. Dziewczyna jest niska i szczupła, a jednak broniła się tak zaciekle, że nie mógł sobie z nią poradzić.
A słyszałeś, żeby w Cieszynie działał jakiś profesjonalista? Sierżancie Cieślar, naoglądaliście się za dużo filmów – Procner wolno cedził słowa, udatnie naśladując głos i sposób mówienia przełożonego. – Ona wygląda na wysportowaną. Jeżeli napastnik był niezbyt wysoki i niezbyt silny, mogła stawić dość skuteczny opór.
Marcin skinął głową i kucnąwszy koło ciała, długo mu się przyglądał.
Zobacz, Konrad. Wyrwał jej kolczyki. – Wskazał koledze rozerwane ucho. Procner kucnął obok, dłonią w rękawiczce delikatnie odgarnął na bok włosy i odsłonił szyję dziewczyny.
Łańcuszek też – stwierdził na widok cienkiego otarcia na skórze. – Nigdzie nie ma torebki, a nie wierzę, że istnieje kobieta zdolna wyjść z domu bez co najmniej tuzina rzeczy, których przeznaczenia normalny mężczyzna nigdy nie odgadnie.
Cieślar roześmiał się, ubawiony tym stwierdzeniem. Jego żona nigdy nie opuszczała domu bez torebki mieszczącej niezliczoną ilość dziwnych przedmiotów i ważącej, jego zdaniem, mniej więcej tyle, co worek kartofli.
Nic więcej tu nie zdziałamy. Niech ją zabiorą, a my wracajmy i zacznijmy dłubaninę – zdecydował Konrad.

Szef w milczeniu słuchał raportu Procnera, odezwał się dopiero wówczas, gdy ten skończył.
Dobrze, że tak szybko ją zidentyfikowaliście, tylko co dalej? Jesteś pewien, że nie miała żadnych wrogów?
Nigdy nie można być pewnym w stu procentach, ale myślę, że ci ludzie mówią prawdę. To była ogólnie lubiana dziewczyna, wesoła i bezkonfliktowa. Nikt nie miał powodu, by źle jej życzyć. Wszystko wskazuje na to, że została zabita pod wpływem impulsu, a może facet z początku wcale nie planował zabójstwa, tylko gwałt, lecz sprawa wyrwała mu się pod kontroli? Nie zgwałcił jej, ale są ślady wskazujące na to, że próbował ją rozebrać. Zostawił spermę na jej ubraniu, czyli podnieciło go to, co robił. Czekamy na wyniki badań DNA, niestety trochę to potrwa. Mamy też próbki włókien i odciski palców, pozostawione na pasku, ale widocznie to debiutant, bo nie ma ich w bazie. A przydałoby się, bo pewnie niedługo znowu się na nie natkniemy.
Myślisz, że to polubił i zaatakuje ponownie? Jeszcze tego nam, kurwa, brakowało! Dobra, szukaj dalej. Dobierz sobie, kogo chcesz i do roboty.
Już dobrałem. Marcin Cieślar był ze mną na oględzinach, później też działaliśmy razem.
Czy to na pewno dobry wybór? On robi oficerkę, a dłubanie w sprawie jest absorbujące.
Za to ja nie będę musiał tracić czasu na ciągłe tłumaczenie, czego chcę – odparował Konrad. Jego ciemnoszare oczy błysnęły zimnym blaskiem. – Znamy się od podstawówki i rozumiemy bez słów, poza tym sam pan powiedział, że wybór należy do mnie.
Wstali obaj równocześnie i starszy stopniem mężczyzna natychmiast usiadł ponownie. Nie znosił Procnera, który z racji swojego wzrostu znacznie nam nim górował. Górował też inteligencją i lodowatym spokojem, co przełożonego nieodmiennie wyprowadzało z równowagi.
No to bierzcie się za sprawę – powiedział i dodał złośliwie. – Nie będziesz miał teraz czasu dla narzeczonej, nie boisz się, że znajdzie sobie innego?
Jeżeli tak się stanie, będzie to znaczyło, że się pomyliłem w jej ocenie – odparł podkomisarz. – Ale moje życie osobiste chyba nie ma związku ze służbą, prawda? Niech więc pozostanie osobistym.
Skinął głową na pożegnanie i wyszedł, rozmyślając o słowach szefa, zwanego przez podwładnych Krykietem. Nie mogli przezwać go Palantem, choć w pełni na to zasługiwał, bo gdyby się o tym dowiedział, kazałby im drogo za to zapłacić. Marcin wymyślił Krykieta i trafił bezbłędnie.
Ostatnio Konradowi nie układało się z Grażyną najlepiej. Różnili charakterem i zainteresowaniami i z racji tego nieraz dochodziło między nimi do sprzeczek. Nie byli też specjalnie dopasowani pod względem upodobań seksualnych. Ona należała kobiet o chłodnym temperamencie, prócz tego była nieco pruderyjna. Stosunek w klasycznej pozycji przy zgaszonym świetle i żadnych erotycznych zabaw było wszystkim, na co się zgadzała. On chciał więcej, ale akceptował jej zdanie. No bo co niby miał zrobić?
Westchnąwszy z rezygnacją, odsunął od siebie myśli o narzeczonej. Teraz najważniejsze było odnalezienie nożownika, a ona będzie musiała się z tym pogodzić.

Harmata wytrzymał tydzień. W nocy śniła mu się dziewczyna z cmentarza, słyszał jej rozpaczliwe jęki, czuł pod sobą jej ciało. Budził się oszalały z podniecenia i masturbował się, wyobrażając sobie, że jest z nią. Szybko jednak przestało mu to wystarczać, spełnienie nigdy nie było takie całkowite, tak oszałamiające. Chciał przeżyć to znowu. Należało mu się, był przecież Fritzem Haarmannem, seryjnym mordercą!
Wybrał zapuszczony zaułek w przygranicznej części Cieszyna. Nie czekał długo. Tym razem kobieta była starsza i nie tak drobna, jak jej poprzedniczka, lecz on się nie zawahał. Czuł się niezwyciężony, poza tym rozumiał już, że nie powinien atakować od frontu. Gdy go minęła, wybiegł zza dającej mu osłonę ciężarówki. Doskoczył do kobiety i zanim zdążyła się obejrzeć, wbił jej nóż w plecy. Celował w nerki, nie chcąc, by umarła od razu. Chwycił pod ramiona osuwające się ciało i pociągnął w stronę samochodu. Była cięższa, niż się spodziewał, ale adrenalina dodała mu sił.
Było mu łatwiej niż poprzednio, kobieta bowiem miała na sobie sukienkę i pończochy. Zdarł z niej majtki i, dźgając nożem na oślep, próbował wedrzeć się w jej ciało. Znowu nie zdążył. Orgazm był niesamowity, niemal pozbawił go przytomności. Harmata długo nie mógł dojść do siebie, wreszcie ukląkł i przyjrzał się swojemu dziełu. Było piękne. Policzył rany, wstał, jeszcze raz obrzucił wzrokiem kobietę i odszedł.

Tym razem trzydzieści trzy!
Co, trzydzieści trzy? – Marcin spojrzał na Konrada ze zdziwieniem.
Rany. Poprzednio było dwadzieścia sześć, z czego połowa to rany obronne. – Teraz obronnych nie było, bo zaszedł ją od tyłu. Skurwysyn ewoluuje.
Doszło do penetracji?
Nie, chyba znowu nie zdążył. Albo za bardzo się nakręca przy robocie, albo ma problem z przedwczesnym wytryskiem. Gdzie by nie leżała prawda, nie zmienia to faktu, że dalej nic nie mamy. Zero podejrzanych.
Ta kobieta była Czeszką. Może jest jakieś powiązanie tej pierwszej z Czechami?
Możesz sprawdzić, ale nie sądzę, by to coś dało. Dostałem informacje od kolegów zza Olzy i wychodzi na to, że to kolejna przypadkowa ofiara. – Konrad potarł piekące ze zmęczenia oczy. – Udało ci się dowiedzieć czegoś od informatorów?
Nikt nie wie, kto mógłby być sprawcą. Żaden z tych, co przeszli na ciemną stronę, nie miał nigdy skłonności do nadmiernego machania ostrymi przedmiotami. Lekko dziabnąć dla ostrzeżenia, owszem, ale nie żeby zabić. Ogólnie panuje opinia, iż ktoś ześwirował. Tak sobie myślę, że chyba miałeś rację – powiedział Marcin wolno. – Za pierwszym razem może nie miało być aż tak, ale się zapędził. I tak mu się spodobało, że zrobił to ponownie, co oznacza, że będą następne.
Też tak uważam. Minęły dwa tygodnie od pierwszego morderstwa, niecały tydzień od drugiego. Czyli już niedługo znowu zaatakuje, a my dalej nie wiemy, kim jest.
Marcin wstał i ruszył ku drzwiom. Sięgał już do klamki, lecz zrezygnował i zawrócił.
To może być ktoś bez kartoteki, świeżak w robieniu przestępczej kariery, ale możliwe jest też, że to jeden ze starej kadry i że gościł u nas jeszcze przed wprowadzeniem AFIS. Poszukać w papierkach, czy odpuszczamy? – zapytał Marcin, nie chcąc podejmować działania bez zgody Procnera. Sam uważał, że powinni sprawdzić ten trop, lecz to podkomisarz był odpowiedzialny za śledztwo i mógłby uznać samowolne poszukiwanie informacji za marnowanie cennego czasu.
A co, może jeszcze spytasz mnie o pozwolenie, czy wolno ci się odlać? – prychnął Konrad. – To chyba oczywiste, że trzeba sprawdzić. W Cieszynie nie ma znowu aż tak wielu przestępców, jest szansa, że trafisz.

Za trzecim razem Harmata wybrał park. Czekał, zaczaiwszy się późnym wieczorem za rozłożystym krzakiem. Przechodniów nie było wielu, pora roku i dnia nie zachęcała do spacerów. Pozwolił przejść dwom chichoczącym nastolatkom, potem starszej, obładowanej siatkami kobiecie. Coraz bardziej się niecierpliwił. Był podniecony samą myślą o tym, co niedługo będzie robić, lecz jak na złość nie pojawiał się żaden odpowiedni obiekt. Czas mijał, a on stał za krzakiem w pełnym gotowości oczekiwaniu.
Wreszcie ją zobaczył. Wysoka, zgrabna blondynka szybkim krokiem szła w jego stronę. Gdy zrównała się z krzakiem, wyskoczył i uderzył w brzuch, zapomniawszy, że ma atakować od tyłu. Nie spodziewając się ataku, nie zdążyła się zasłonić, a przerażający ból pozbawił ją przytomności. Nauczony doświadczeniem, postanowił najpierw rozebrać swą zdobycz. Była piękna i chciał skończyć w niej, naznaczyć ją sobą. Poruszyła się, gdy ściągał z niej spodnie, więc nie miał innego wyjścia, jak uderzyć znowu. To wystarczyło, by opanowanie prysło. Kwiląc z żądzy, ponownie zadał cios.

Konrad szedł przez park, rozmyślając o narzeczonej, nieumiejącej pogodzić się z faktem, iż nagle znalazła się na drugim miejscu, a na prowadzenie na liście priorytetów podkomisarza wyszedł zabójca. Zdecydował, że najwyższy czas na poważną rozmowę. Nigdy nie wtrącał się do jej pracy i nie obrażał, gdy z racji obowiązków służbowych nagle odwoływała spotkania, dlaczego więc nie chciała zrozumieć jego sytuacji?
Nagły odgłos przywołał go do rzeczywistości. To było coś jak jęk i dobiegło zza pobliskiego krzaka. Zaintrygowany, skręcił z alejki, i spojrzawszy przez gęste gałęzie, zobaczył leżącą bezwładnie kobietę. Klęczący nad nią mężczyzna usiłował jedną ręką zedrzeć z niej spodnie. Druga ręka, uzbrojona w nóż, właśnie się uniosła, by zadać cios.
Nie zawahał się ani przez sekundę. Nie myślał o tym, że nie ma przy sobie broni i to daje tamtemu przewagę. Po prostu skoczył.
Napastnik jęknął i zwalił się na ziemię obok ciała dziewczyny, gdy pięść trafiła go prosto w twarz, ale nie wypuścił noża. Normalnie nie byłby dla podkomisarza żadnym przeciwnikiem, przy ponad stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu i wyrobionych mięśniach policjant miał nad nim zbyt wielką przewagę fizyczną, lecz teraz tamten był we władaniu dodającej sił żądzy. Machał nożem jak oszalały i Konrad nie potrafił przebić się przez tę zasłonę lśniącej stali. Udało mu się kilka razy uderzyć przeciwnika, lecz ten jakby tego nie zauważał. Nóż zamigotał ponownie. Procner cofnął się, potknął i upadł na plecy. Szalony nożownik doskoczył, chcąc zakończyć sprawę ciosem w serce, nie docenił jednak zwinności policjanta, który właśnie wtedy zaczął się podnosić. Nóż, zamiast w pierś, trafił w twarz, przecinając lewy policzek od kącika oka aż po brodę.
Potworny ból na moment zamroczył Konrada. Pokręcił głową, chcąc pozbyć się oszołomienia i wtedy dostrzegł obok jakiś ruch. Dziewczyna żyła jeszcze, jęcząc cicho, przyciskała dłonie do brzucha. Spod palców wypływała krew. Ten widok go zmobilizował. Jeśli chciał, by ocalała, musiał obezwładnić przeciwnika i musiał zrobić to szybko, zanim ona się całkiem wykrwawi.
Gwałtownym skrętem ciała podbił zabójcy nogi, przewracając go na ziemię. Chwilę tarzali się bezładnie, potem tamten zaczął słabnąć. Konrad bezlitośnie wykorzystał swą przewagę, uderzając raz za razem w twarz przeciwnika. Oczy zasnuwała mu mgła wściekłości, nie docierały do niego krzyki policjantów z patrolu, których ktoś zawiadomił o bójce na terenie parku, a gdy próbowali go obezwładnić, jednym ruchem strząsnął przytrzymujące go ręce. Dopiero głośny jęk rannej dziewczyny sprawił, że wróciła mu zdolność myślenia. Opuścił podniesioną do uderzenia pięść, spróbował wstać i wówczas ponownie poczuł ból. Usta miał pełne krwi. Ten metaliczny smak sprawił, że dopadły go mdłości. Zdążył pomyśleć, iż powinien zdecydować, czy woli się porzygać, czy raczej zemdleć i stracił przytomność.

Grażyna patrzyła na Procnera z obawą, której nie potrafiła ukryć. Znał ten wzrok, jak również i kurczowe zaciskanie dłoni. Tak było za każdym razem, gdy przychodziła go odwiedzić. Wiedział, czego się bała.
Rano zdjęli mu szwy. Zerknąwszy na ohydną bliznę, szpecącą i tak niezbyt przystojną twarz, skrzywił się lekko i odłożył lusterko. Podświadomie czuł, że szalony Harmata zafundował mu drogę do piekła.
Teraz miał się przekonać, czy przeczucia były słuszne. Powoli odlepił plaster, odsunął gazę. Grażyna spojrzała na zraniony policzek i zaraz odwróciła twarz, jednak nie dość szybko, by nie zdążył dostrzec na jej twarzy obrzydzenia. Wstała.
Muszę lecieć do pracy – powiedziała, nie patrząc mu w oczy. – Przyjdę jutro.
Nie przyszła, przysłała za to brata, który bez słowa wyjaśnienia wręczył Konradowi kopertę i wyszedł.
Tak będzie lepiej – przeczytał podkomisarz głośno i wpatrzył się w dłoń, na której lśnił zaręczynowy pierścionek. Przymknąwszy powieki, leżał oparty o wezgłowie łóżka, a przed oczami stała mu twarz Grażyny, jej pełne odrazy spojrzenie i skrzywione w grymasie przerażenia usta. Otworzył oczy, wstał i cisnął pierścionkiem za okno.

Miałeś rację. – Marcin przysiadł na skraju łóżka. – Było dokładnie tak, jak mówiłeś. Pierwszą chciał tylko postraszyć, zranić, lecz zaczęła się bronić. Stracił panowanie nad sobą, zaczął uderzać na oślep, a potem mu się spodobało. Jak tam wewnętrzni? Dali ci już spokój?
Tak, wreszcie się odpieprzyli, choć był taki moment, gdy już byłem pewien, że mnie pogrzebią. W sumie mieliby rację, bo nie da się ukryć, że użyłem nadmiernej siły. Puściły mi nerwy, całkiem jak wtedy, kiedy ci dowaliłem. – Konrad spojrzał na przyjaciela nieco niepewnym wzrokiem.
Pamiętam! – Cieślar roześmiał się na wspomnienie zdarzenia z lat szkolnych. – Ale temu zbokowi się należało. Każdy z nas o tym wie, dlatego chłopaki z patrolu zeznawali na twoją korzyść. Podobno ta ranna dziewczyna też. Wewnętrzni mogą się walić. Niechby popracowali trochę w normalnej służbie, to od razu by im się odmieniło. Użycie nadmiernej siły, też coś! Szkoda, że tamci cię powstrzymali, byłoby o jednego skurwysyna mniej. Tym bardziej że trafiłeś na niego przypadkiem, więc nikt by nie wiedział, że to ty go wyłączyłeś.
Procner uśmiechnął się półgębkiem, bo zraniona twarz jeszcze go bolała.
Pierdolisz jak po lobotomii! Jak cię usłyszy któryś ze szpicli, to sam będziesz mieć problemy przez takie gadanie. – Zamilkł na chwilę, potem umyślnie zmienił temat, bo jeszcze teraz na wspomnienie policjantów z BSW trzęsła nim złość. – Będzie tu nudno bez ciebie, kiedy będziesz w tej swojej szkółce! Jutro wyjeżdżasz?
Marcin potwierdził skinieniem głowy i spytał, nie mogąc opanować ciekawości.
Co Grażyna na to wszystko? Pewnie jest z ciebie cholernie dumna?! Przecież wygrałeś, dorwałeś mordercę!
Zerwała zaręczyny – odpowiedział Konrad całkowicie wypranym z emocji głosem. – Ale masz rację. W sumie chyba wygrałem.

sobota, 13 grudnia 2014

Coś bardzo starego

  Tym razem z innej bajki. 
Coś, co jest tak stare, że pamięta czasy pisania na maszynie i komputery odpalane z dyskietki, a mino tego nie dorobiło się nawet tytułu.

Gerreth Pearse z uczuciem ulgi wyciągnęła się na tapczanie. Wokół panowała błoga cisza. Widocznie dzieci sąsiadów również znużył upał, bowiem wraz ze swymi dzikimi wrzaskami przeniosły się do domu. Dziewczyna zapadła w krótki sen, z którego wyrwało ją coś ...coś nieokreślonego, coś, co prześladowało ją od najwcześniejszego dzieciństwa. Do tej pory nie umiała sprecyzować, czym było owo "coś". Było to jak gdyby uczucie niebezpieczeństwa, jak gdyby wezwanie, błaganie... Towarzyszyły temu jakieś obrazy, ale po przebudzeniu Gerreth nigdy nie mogła ich sobie przypomnieć. Teraz również natężała pamięć, lecz bezskutecznie. Zniechęcona wzruszyła ramionami i właśnie wtedy poczuła to wyraźnie.
" Gerreth!... Gerreth, pomóż mi..."
- Wielki Boże, Cathy! - krzyknęła, biegnąc do drzwi.
Cathy Fisher była jej szkolną koleżanką. Nie widziały się chyba ze trzy lata; podobno wyjechała na Wschód. Skąd Cathy tutaj?
Nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. W wezwaniu Cathy brzmiało ponaglenie i panika, znak, że trzeba się spieszyć. Pobiegła drogą w kierunku autostrady, dążące ku niej myśli koleżanki prowadziły ją prosto do celu. U brzegu sosnowego zagajnika zobaczyła słaniającą się postać. W mgnieniu oka była tuż przy niej.
- O, Boże - jęknęła patrząc na czerwoną plamę widniejącą powyżej prawej piersi Cathy. - Co się stało, Cath? - pytała, prowadząc koleżankę w stronę domu.
- Widziałam morderstwo... dopadli mnie... - szeptała ranna spieczonymi gorączką ustami. - Musisz mnie ukryć, donieść... - Zakaszlała, na wargach pojawiły się pęcherzyki krwi.
- Nic nie mów - ostrzegła Gerreth. - Trzeba wezwać lekarza, policję... Nie martw się, wszystko będzie dobrze – zapewniała, choć podświadomie czuła, że wcale tak nie będzie.
Cathy słabła z każdym przebytem krokiem, ostatnie metry przebyła tylko dzięki wysiłkowi Gerreth, która wwlokła na wpół przytomną koleżankę do pokoju, ułożyła w fotelu i obmyła jej twarz z kurzu i krwi.
- Daj mi pić. - Ranna wypiła duszkiem podaną jej szklanką wody i spojrzała przytomniej. - Słuchaj uważnie, Ger, oni zabili Paula...
- Cicho, nic nie mów, zadzwonię po lekarza i na policję.
- Zamknij się! - krzyknęła Cathy. - Nie dzwoń po nikogo. Lekarz mi nic nie pomoże, straciłam chyba całą krew na tej przeklętej szosie. Słuchaj mnie wreszcie. Wczoraj rano przyszło dwóch facetów. Zastrzelili Paula, mojego chłopaka. Byłam wtedy w ogrodzie, nie widzieli mnie, ale ja ich widziałam, dokładnie zapamiętałam ich twarze. Zadzwoniłam na policję i wszystko im opowiedziałam. Potem czekałam na nich. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, myślałam, że zwariuję. Chciałam się napić, ale nie miałam nic w domu, więc poszłam do sklepu naprzeciwko. Akurat wychodziłam, gdy przyjechali - dwa auta pełne mężczyzn z karabinami maszynowymi. Strzelali tak, że chyba nic w domu nie zostało całego. Podkradłam się do samochodu i uciekłam. W nocy zatrzymałam się w jakimś motelu. Tam był telewizor, pokazywali moje zdjęcie... Jestem poszukiwana za handel narkotykami i zabójstwo Paula Wheringa. A rano w motelu była już policja. Pobiegłam do samochodu, lecz mnie trafili. Zgubiłam ich po drodze, ale brakło mi paliwa, więc szłam pieszo wzdłuż autostrady. I jeszcze jedno. Ten policjant, który do mnie strzelał przed motelem, to jeden z tych, którzy strzelali do Paula, tylko że wtedy nie miał munduru. Więc nie pieprz mi o policji, Ger!
Gerreth siedziała kompletnie oszołomiona.
- Za co policja miałaby zabijać twojego chłopaka - zapytała słabym głosem. - Był w mafii, czy co?
- Głupia jesteś! Paul był policjantem, był jednym z nich, rozumiesz? Widocznie coś odkrył, nie wiem, co... - Podniosła się nie zważając na świeżą krew wypływającą z rany. - Oni tu przyjdą, Gerry. Lepiej odejdź, bo jeszcze zrobią ci krzywdę.
- Leż i uspokój się! - Gerreth wprawnymi ruchami opatrzyła ranę koleżanki, chociaż ta dziwna, niepojęta istota mieszkająca w niej dostrzegła już znamię śmierci w twarzy Cathy.
Wywlokła z szafy ogromny plecak i zaczęła się pakować. Kiedy już upchnęła odzież i obuwie przydatne do życia w górach, tęsknie spojrzała na wiszące na wieszakach wytworne sukienki. Jedną z nich, o pięknym srebrzysto-zielonym kolorze włożyła na wierzch plecaka. Następnie dołożyła zielone szpilki. Zawiązała troczki i podeszła do komody, gdzie znajdował się istny arsenał jeszcze z czasów, gdy razem z ojcem jeździli na polowania. Wybrała dwa rewolwery, dwie paczki nabojów i poupychała to wszystko w przepastnych kieszeniach skórzanej kurtki, którą narzuciła na bawełnianą bluzę. Zrzuciła szorty i wciągnęła skórzane spodnie. Potem ubrała długie buty, których kiedyś używała do jazdy na motorze. Zarzuciła plecak na ramiona. Była gotowa.
- Chodź, Cathy - powiedziała, dotykając łagodnie ramienia koleżanki.
Ta podniosła się z jękiem i pierwsza podeszła do wejściowych drzwi. Otwarła je... Płynąca z zewnątrz fala nienawiści nieomalże odrzuciła Gerreth w tył. Nagły ból głowy sprawił, że cofnęła się parę kroków. Kule dosięgły Cathy, gdy próbowała zatrzasnąć drzwi. Uderzały raz po raz, miotając szczupłym ciałem dziewczyny, aż wreszcie rzuciły nim o ziemię jak szmacianą lalką.
Gerreth zdławiła krzyk w gardle i pobiegła do tylnych drzwi, wyjrzała ostrożnie, a nie dostrzegłszy nikogo, przemknęła się w stronę terenowego samochodu z opuszczanym dachem. Wrzuciła doń plecak i uniosła nogę, chcąc wskoczyć do środka, gdy usłyszała za sobą jakiś szmer.
- Dokąd się wybierasz, dziwko? 
Drgnęła, odwróciła głowę. Mężczyzna w mundurze policjanta trzymał automat opuszczony niedbale lufą w dół i z drwiącym uśmiechem spoglądał na zaskoczoną dziewczynę. Opuściła nogę i rzuciła wzrokiem dookoła, prężąc się jednocześnie do skoku.
- Nawet nie próbuj - warknął unosząc automat.
Wzruszyła ramionami i przywołała na twarz przymilny uśmiech.
- Ja chciałam tylko... Masz taki duży automat... Mogę go dotknąć?
- Masz rację, mój automat jest bardzo duży. - Mężczyzna zaśmiał się chrapliwie. - Jeżeli będziesz grzeczna, dam ci się nim pobawić! - Poruszył biodrami, oblizując wargi.
Uwodzicielskim ruchem potrząsnęła grzywą czarnych włosów, podeszła do policjanta i zajrzała mu prosto w oczy.
- Oddaj mi broń i odejdź - powiedziała cichym, śpiewnym głosem, nie odrywając od niego wzroku, a jemu zdawało się, że tonie w jej połyskujących srebrzyście zielonych oczach. Wolno wyciągnął rękę, podał dziewczynie broń i zaczął się cofać w stronę budynku. Gerreth, ciągle na niego patrząc, wsiadła do samochodu i łamiąc drewniane ogrodzenie odjechała przez pole, zostawiając przed domem zaskoczonych policjantów.
Gordon Pearse patrzył na córkę, a poprzez otchłań szaleństwa od dawna w nim mieszkającego, w jego spojrzeniu przebłyskiwały iskry niepokoju.
- Shiell... Nie, ty nie jesteś Shiell, ty jesteś Gerreth... Mała Gerreth potrzebuje pomocy, widzę to po tobie.
- Jak żyjesz, tatusiu? - spytała, patrząc z lękiem na jego wymizerowaną twarz. Bardzo się postarzał od chwili, gdy widzieli się ostatni raz. - To już trzy lata, odkąd tu mieszkasz, prawda? Nie przeszkadza ci samotność?
- Co mnie obchodzą obcy ludzie, kiedy nie ma Shiell! – wybuchnął wściekle. - Twoja matka była dla mnie wszystkim...
- Tato, jak mama umarła?
Pearse szarpnął się w tył, jak gdyby pragnąc odejść, lecz córka przytrzymała go za ramię.
- Dość tego, ojcze! - powiedziała twardo. - Mam prawo wiedzieć. Pamiętam te plotki krążące o mamie, gdy jeszcze żyła, pamiętam śmierć moich braci... Do dziś nic z tego nie rozumiem. Gdy mama zmarła, byłam w Chicago. Wróciłam natychmiast... i nie dowiedziałam się nic prócz tego, że ona nie żyje, a ty jesteś w zakładzie dla nerwowo chorych. Byłeś tam dwa lata, tato! A kiedy wreszcie cię wypuścili, nie raczyłeś nawet jednym słowem wyjaśnić mi, co się stało, od razu zaszyłeś się tu, w górach. Więc powiedz mi, do cholery, o co chodzi! Niech dowiem się wszystkiego, zanim mnie zastrzelą!
- Kto, do diabła, chce zabić moją córkę?!
- Policja. - Gerreth w krótkich słowach opowiedziała mu o sprawie Cathy. - Oni jechali za mną, znajdą mnie prędzej czy później. Jak mam się obronić, skoro nie wiem nawet, co za moc mną włada? Powiesz mi wszystko i to zaraz, bo inaczej wyjdę im naprzeciw.
- Shiell była obca - powiedział Pearse i po raz pierwszy tego wieczoru jego oczy spojrzały przytomnie. - Znalazłem ją tutaj, w górach, głodną, obdartą i półprzytomną z gorączki, a wokół niej była spalona ziemia. Mówiła nieznanym językiem, a strzępy jej odzienia wskazywały na zupełnie obcą modę. Miałem tu szałas, więc przyniosłem ją i doglądałem. Bała się mnie i otaczających ją sprzętów, pamiętam, jak bardzo się wystraszyła, kiedy włączyłem telewizor... Po pewnym czasie zaufała mi, próbowała rozmowy. Zabrałem ją do miasta. Policja na próżno szukała śladów jej obecności w całym kraju... Nic... Jakby spłynęła z nieba. Niczego z przeszłości nie pamiętała, prócz swego imienia i kilku drobnych szczegółów...
- Jakich? - wyszeptała Gerreth bez tchu.
- Że trzeba rodzić synów, bo mężczyźni są władcami mocy. Że matka pierwszego władcy mocy miała na imię Gerreth.
- Jak ja?
- Jak ty. Dlatego tak ciebie nazwała. Nie sprzeciwiałem się. Rok wcześniej zmarło zaraz po urodzeniu nasze pierwsze dziecko. Syn. Shiell cały czas bała się nawet myśleć o tym, jakie będzie następne. Ja także się bałem. On nie urodził się normalny, nie miał rąk ani nóg... ani uszu, oczy, nosa. - Pearse załkał cicho przyciskając ręce do twarzy. - Nic, tylko tułów i głowa z dziurą zamiast ust. Lekarze mówili, że spowodował to pewnie jakiś antybiotyk. Wierzyliśmy im... przecież nawet Shiell nie wiedziała, co się z nią działo, zanim ją znalazłem.
- Kiedy się z nią ożeniłeś? - spytała córka chcąc oderwać ojca od rozpamiętywania tragicznych chwil.
- Od razu - odparł po chwili. - Gdy tylko wielcy tego kraju uwierzyli, że nie jest żadnym szpiegiem ani terrorystką i że nie jest obłąkana.
- Straciłeś przez to pracę...
- Skąd wiesz?
- Słyszałam o tym, gdy byłam jeszcze mała. Gdy zmarł mój drugi brat... - dodała z wahaniem. - Mama płakała, mówiła, że przyniosła ci pecha, że przez nią straciłeś pracę, a ona nie może nawet dać ci syna.
- Tak... byłem w zarządzie firmy. Rada nadzorcza uznała, że Shiell mnie kompromituje. Głupcy! Żyłem tu potem z wami tak dobrze, jak nigdy przedtem, cicho i spokojnie przez dwadzieścia lat.
- Dlaczego zmarł wasz drugi syn, tato? Wiem, że nie chcesz o tym mówić, ale to przecież był mój brat!
- Miał cztery serca, a żadne nie było dość silne, by utrzymać go przy życiu. Zmarł w dwie godziny po przyjściu na świat. - Pearse nie krył już łez przed córką, płynęły po jego twarzy, a on nie nawet nie starał się ich obetrzeć. - Tym razem lekarze mówili o promieniowaniu... Bzdury! Shiell po twoich narodzinach długo nie zachodziła w ciążę i leczyła się u jakiegoś znachora, który potem gdzieś zniknął. Ale nie wierzę w żadne promieniowanie!.. Kiedy byłaś w Chicago, Shiell znowu poczęła. Błagałem ją, by usunęła płód, bałem się kolejnego rozczarowania, ale się uparła. Piła jakieś napary z ziół, chodziła do różnych szamanów i cudotwórców. Nie chciała mnie słuchać, gdy mówiłem, że widocznie nasze rasy zbyt różnią się między sobą, byśmy mogli mieć zdrowe potomstwo. Wyśmiała mnie, a ty miałaś być żywym dowodem mej omylności. Tylko że ty... ty również nie jesteś taka, jak wszyscy. Wydała na świat potwora. Rozerwał ją niemal na pół, wydostając się z jej łona, taki był duży. Kiedy powiedzieli mi, że Shiell nie żyje i pokazali mi ciało tego czegoś, straciłem rozum. Dopiero po pewnym czasie mogłem myśleć o tym spokojnie. To było płci męskiej, ale niewiele miało wspólnego z człowiekiem. Głowa przypominała bezwłosy łeb jakiegoś zwierzęcia, a z monstrualnie wielkiego tułowia wyrastała niezliczona ilość odnóży i wypustek. Nie ochrzcili go po śmierci, nie został pochowany... On po prostu nie był człowiekiem!
- Biedny ojcze - szepnęła Gerreth potrząsając głową. Żałowała teraz, że zmusiła go do tych zwierzeń. Chciała wstać, ale ojciec przytrzymał ją za ramię.
- Poczekaj, muszę ci jeszcze coś powiedzieć, to ważne! Twoja matka... - urwał, patrząc z lękiem na córkę.
Gerreth stała z pobladłą twarzą przyciskając ręce do skroni. Ból głowy, potworny i obezwładniający, a przy tym dobrze znany, usiłował rozsadzić jej czaszkę. Fala wrogości, która go wywołała, napływała gdzieś z tyłu domu.
- Oni tu już są - szepnęła. – Muszę uciekać.
Nałożyła plecak, złapała automat odebrany policjantowi i w tym momencie grad kul uderzył o drewniane ściany domu. Za sobą usłyszała okrzyk bólu. Gordon Pearse padał powoli, a na jego piersi wykwitła szkarłatna plama.
- Tato! - W jednej chwili była przy nim, szarpała koszulę usiłując zatamować krwawienie.
- Zostaw - szepnął ranny. - Już za późno, zresztą tak jest lepiej, nareszcie będę z Shiell... Zanim umarła, powiedziała coś... Lekarz mi przekazał. Ona krzyczała: "Powiedzcie mojej córce, bo to ważne. Mężczyźni są władcami mocy, a kobiety ją przenoszą. Tylko ona jest inna. Moja córka włada mocą, jest przyszłością Vaarlandu!" A potem już tylko coś szeptała w swoim języku...
- Co oznaczało to, co powiedziała? - spytała Gerreth z lękiem.
- Ty sama wiesz...- wyszeptał Pearse. Jego usta poruszały się z trudem, oddychał szybko i chrypliwie. - Dasz sobie radę, dziecko. Ty naprawdę masz moc, zawsze miałaś... pamiętasz?
- Pamiętam. Zawsze byłam inna. Dzieci śmiały się ze mnie... Co to za siła, tatusiu, powiedz mi! - Gerreth szarpała ojca, nie chcąc uwierzyć, że już go nie ma, że już umarł.
Wreszcie rozpłakała się, zaniosła rozpaczliwym łkaniem, nie bardzo wiedząc, czy płacze nad nim, czy nad sobą. Potem otarła oczy niecierpliwym gestem i wzięła w dłonie porzucony automat. Kopnięciem otwarła drzwi i wybiegła na zewnątrz. Czuła się silna, tak silna, że mogłaby stanąć przeciwko całemu światu.
- Chodźcie tu, dupki - krzyknęła, a jej zielone oczy rozżarzyły się srebrnym blaskiem. - No, ruszcie się, tchórze!
- Rzuć broń! - krzyknął ktoś od strony lasu. - Poddaj się, a nic ci nie zrobimy.
- Gówno! - wrzasnęła wściekle.
Kule zagwizdały, lecz ona, zamiast uciekać, odwróciła się i oddała kilka strzałów w stronę lasu.
Odpowiedziały jej okrzyki wściekłości i bólu, a potem nowy grad pocisków pofrunął w jej stronę. Coś uderzyło ją w udo. Kiedy ujrzała krew, poczuła taki gniew, że aż zabrakło jej tchu.
- To ja mam moc! - krzyknęła. - Odejdźcie stąd!- dodała widząc postaci wyłaniające się zza drzew.
Ci z przodu zawahali się, przystanęli, lecz ci, którzy zostali z tyłu, nie dali się uwieść jej głosowi i szli dalej.
- Chcę ją żywą! - znowu krzyknął ktoś w lesie, a dziewczyna roześmiała się w głos.
- Zatrzymajcie się - śpiewała te słowa w obcym języku, sama nie wiedząc, dlaczego tak czyni.
Nagle wokół niej zapaliła się ziemia. Wrogowie cofnęli się w popłochu, widząc rozżarzony krąg wokół tej, którą kazano im pojmać. Ujrzawszy to, dowódca wyszedł z lasu i wymierzył broń w ledwie widoczną zza płomieni postać.
- Zabić ją!
Strzelali raz po raz, a ona śpiewała dziwne, nieznane słowa i otaczający ją ogień coraz bardziej
jaśniał, aż przybrał olśniewająco srebrną barwę. Potem zniknął...
Mężczyźni odjęli dłonie od oczu i z osłupieniem wpatrywali się w wielki krąg spalonej ziemi.
Po dziewczynie nie został najmniejszy nawet ślad.
- O w mordę - powiedział dowódca. - Co to, kurwa. było?