sobota, 30 grudnia 2017

Popielata

Za miesiąc premiera czwartej części cyklu „W Trójkącie Beskidzkim”, a ja cały czas poświęcam na pisanie części piątej, która prawdopodobnie będzie jednocześnie częścią ostatnią.
Powieść nosi roboczy tytuł „Popielata” i jak jej poprzedniczki, jest kryminałem z wątkami obyczajowymi.

 
Reflektory wyłowiły coś z ciemności i mgły, i kierowca zwolnił jeszcze bardziej, a chwilę później zatrzymał samochód. Wysiedli i równocześnie ruszyli w tamtym kierunku. Po kilku krokach nie mieli już wątpliwości, że zgłoszenie nie było głupim dowcipem – na środku ulicy leżał człowiek, a przy nim klęczała jakaś pochylona postać. Na odgłos kroków wyprostowała się gwałtownie, robiąc ruch, jakby chciała wstać, lecz chyba zabrakło jej sił, gdyż z powrotem opadła na kolana i tylko wyciągnęła ręce w stronę nadchodzących. Powiał wiatr, rozganiając mleczny kokon i policjanci ujrzeli dwie dłonie czerwone od krwi. Następny podmuch wiatru i znów wszystko zniknęło. Została tylko mgła.
     Robert pstryknął włącznikiem latarki, kierując strumień jasnego światła w miejsce, gdzie przed chwilą poruszały się skrwawione dłonie. Były tam nadal, wraz z właścicielką o zasłaniających połowę twarzy włosach w niedającym się zidentyfikować kolorze. Oślepiona świecącą prosto w oczy latarką, kobieta zasłoniła twarz rękami, nie zważając, że rozmazuje krew po policzkach.
      – Myślałam najpierw, że on jeszcze… że trzeba pomóc… ale on już…
    Nie czekając na koniec tej nieskładnej chaotycznej wypowiedzi, Mirek ujął ją za ramię i pomógł wstać. W tym czasie Robert zadzwonił po fachowe wsparcie, po czym, sprawdziwszy puls leżącego, pokręcił głową.
      – To pani do nas dzwoniła?
     Spojrzał na kobietę, którą kolega usiłował odciągnąć od zwłok. Zamiast odpowiedzieć, zdecydowanym ruchem wyszarpnęła ramię z uścisku.
     – A panowie to kto? – spytała niespodziewanie pewnym głosem, bez śladu poprzedniej drżącej niepewności. – Dzwoniłam po pomoc na policję, a nie do nocnego klubu.
     Zanim zdążyli zareagować, z mgły wyłonił się policyjny patrol z latarkami w lewych dłoniach. Na widok malowniczej grupy złożonej z trzech żywych osób i jednego trupa, prawe dłonie nadchodzących jednakowym ruchem skierowały się w stronę broni.
     – Nie wygłupiajcie się – zawołał Robert, uprzedzając reakcję nowo przybyłych. – Swoich nie poznajecie?
      – Co tak długo? – równo z nim sarknął Mirek. – Mieliście tu być przed nami i zabezpieczyć teren. A tak… – Machnął ręką, wskazując kobietę usiłującą wytrzeć dłonie chusteczką higieniczną. W efekcie tych zabiegów krwawe smugi poznaczyły już nie tylko dłonie i policzki, lecz także torebkę i przód jasnej, zbyt lekkiej jak na tę porę roku kurtki. – Niech pani to zostawi! – warknął w jej stronę. – Pani dłonie są teraz materiałem dowodowym!
     – I co, ma pan zamiar mi je odciąć i oddać do badań? – odwarknęła, zdumiewająco mało przejęta faktem, że ma na sobie krew zabitego człowieka. – Nie wiem, kim pan jest, więc nie mam zamiaru z panem rozmawiać, a tym bardziej pozwalać, żeby pan mi rozkazywał! – Ostentacyjnie odwróciła się doń plecami, patrząc w stronę wylotu ulicy, gdzie pojawiły się światła nadjeżdżającego samochodu.
     Mężczyzna zaklął, nie próbując nawet ściszyć głosu. Przewidywał, że za chwile usłyszy od niej sakramentalne „nagrywam to”, tudzież kilka słów oceniających poziom inteligencji policjantów, i wszystko się w nim zagotowało. Zacisnął szczęki, nie chcąc dawać pretekstu do następnego złośliwego komentarza. Poczekał na gramolącego się z auta technika, któremu zaraz po powitaniu wskazał dziewczynę. Po pobraniu z kobiecych dłoni próbek krwi Ostaniec znów na nią spojrzał. Teraz, gdy mogła już wytrzeć krew, wcale się do tego nie paliła. Stała ze skulonymi ramionami, wstrząsana co chwilę dreszczami czy to chłodu, czy zgrozy.
     – Daj kluczyki, zabiorę ją do radiowozu – mruknął do Roberta. – Zimno tu jak fiks, a i bez tego cała się trzęsie w tym wypinku. – Wskazał krótką, sięgającą zaledwie do pasa kurtkę kobiety.
     – Zabrać to sobie pan może drugie śniadanie do pracy. Mnie może pan co najwyżej grzecznie poprosić, żebym poszła! – Ujęła się pod boki jak przekupka, dołączając tym ruchem kolejne krwawe ślady do kolekcji już istniejących. – Ale to i tak nic nie da, bo nie mam zamiaru nigdzie z panem chodzić!
     – Słuchaj, paniusiu! – Mirkowi w końcu puściły nerwy. – Twoje zamiary nikogo tu nie interesują. Znaleźliśmy cię nad ciałem zabitego faceta, w dodatku masz jego krew na rękach. Dosłownie, a być może także w przenośni. Więc przestań mi tu pieprzyc o zamiarach, tylko ruszaj do radiowozu, albo zaprowadzę cię tam w kajdankach i jeszcze dołożę zarzut o utrudnianiu w wykonywaniu czynności.
     Podeszła bliżej i spojrzała mu w twarz, jakby chciała sprawdzić, czy mówił to poważnie. Oględziny musiały wypaść dosyć jednoznacznie, gdyż już bez dalszych sprzeciwów pozwoliła się poprowadzić w stronę radiowozu, za którym zdążyły się ustawić dwa następne. Tu mgła była jeszcze gęstsza, a chłód dotkliwszy i otwierając drzwi samochodu, Ostaniec nagle zmienił plany. Zadzwonił do Roberta, informując o nowych zamiarach. Rozmawiali przez chwilę, ustalając, co który z nich powinien wykonać, wreszcie Mirek wsiadł do radiowozu, dając znak kobiecie, by również to uczyniła. Mimo jego wcześniejszego polecenia by zajęła miejsce w aucie, ciągle stała przy drzwiach, przysłuchując się rozmowie.





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz