Za miesiąc premiera czwartej części cyklu „W Trójkącie Beskidzkim”, a ja cały czas poświęcam na pisanie części piątej, która prawdopodobnie będzie jednocześnie częścią ostatnią.
Powieść nosi roboczy tytuł „Popielata” i jak jej poprzedniczki, jest kryminałem z wątkami obyczajowymi.
Reflektory
wyłowiły coś z ciemności i mgły, i kierowca zwolnił jeszcze
bardziej, a chwilę później zatrzymał samochód. Wysiedli i
równocześnie ruszyli w tamtym kierunku. Po kilku krokach nie mieli
już wątpliwości, że zgłoszenie nie było głupim dowcipem – na
środku ulicy leżał człowiek, a przy nim klęczała jakaś
pochylona postać. Na odgłos kroków wyprostowała się gwałtownie,
robiąc ruch, jakby chciała wstać, lecz chyba zabrakło jej sił,
gdyż z powrotem opadła na kolana i tylko wyciągnęła ręce w
stronę nadchodzących. Powiał wiatr, rozganiając mleczny kokon i
policjanci ujrzeli dwie dłonie czerwone od krwi. Następny podmuch
wiatru i znów wszystko zniknęło. Została tylko mgła.
Robert
pstryknął włącznikiem latarki, kierując strumień jasnego
światła w miejsce, gdzie przed chwilą poruszały się skrwawione
dłonie. Były tam nadal, wraz z właścicielką o zasłaniających
połowę twarzy włosach w niedającym się zidentyfikować kolorze.
Oślepiona świecącą prosto w oczy latarką, kobieta zasłoniła
twarz rękami, nie zważając, że rozmazuje krew po policzkach.
– Myślałam
najpierw, że on jeszcze… że trzeba pomóc… ale on już…
Nie
czekając na koniec tej nieskładnej chaotycznej wypowiedzi, Mirek
ujął ją za ramię i pomógł wstać. W tym czasie Robert zadzwonił
po fachowe wsparcie, po czym, sprawdziwszy puls leżącego, pokręcił
głową.
– To
pani do nas dzwoniła?
Spojrzał
na kobietę, którą kolega usiłował odciągnąć od zwłok.
Zamiast odpowiedzieć, zdecydowanym ruchem wyszarpnęła ramię z
uścisku.
– A
panowie to kto? – spytała niespodziewanie pewnym głosem, bez
śladu poprzedniej drżącej niepewności. – Dzwoniłam po pomoc na
policję, a nie do nocnego klubu.
Zanim
zdążyli zareagować, z mgły wyłonił się policyjny patrol z
latarkami w lewych dłoniach. Na widok malowniczej grupy złożonej z
trzech żywych osób i jednego trupa, prawe dłonie nadchodzących
jednakowym ruchem skierowały się w stronę broni.
– Nie
wygłupiajcie się – zawołał Robert, uprzedzając reakcję nowo
przybyłych. – Swoich nie poznajecie?
– Co
tak długo? – równo z nim sarknął Mirek. – Mieliście tu być
przed nami i zabezpieczyć teren. A tak… – Machnął ręką,
wskazując kobietę usiłującą wytrzeć dłonie chusteczką
higieniczną. W efekcie tych zabiegów krwawe smugi poznaczyły już
nie tylko dłonie i policzki, lecz także torebkę i przód jasnej,
zbyt lekkiej jak na tę porę roku kurtki. – Niech pani to zostawi!
– warknął w jej stronę. – Pani dłonie są teraz materiałem
dowodowym!
– I
co, ma pan zamiar mi je odciąć i oddać do badań? – odwarknęła,
zdumiewająco mało przejęta faktem, że ma na sobie krew zabitego
człowieka. – Nie wiem, kim pan jest, więc nie mam zamiaru z panem
rozmawiać, a tym bardziej pozwalać, żeby pan mi rozkazywał! –
Ostentacyjnie odwróciła się doń plecami, patrząc w stronę
wylotu ulicy, gdzie pojawiły się światła nadjeżdżającego
samochodu.
Mężczyzna
zaklął, nie próbując nawet ściszyć głosu. Przewidywał, że za
chwile usłyszy od niej sakramentalne „nagrywam to”, tudzież
kilka słów oceniających poziom inteligencji policjantów, i
wszystko się w nim zagotowało. Zacisnął szczęki, nie chcąc
dawać pretekstu do następnego złośliwego komentarza. Poczekał na
gramolącego się z auta technika, któremu zaraz po powitaniu
wskazał dziewczynę. Po pobraniu z kobiecych dłoni próbek krwi
Ostaniec znów na nią spojrzał. Teraz, gdy mogła już wytrzeć
krew, wcale się do tego nie paliła. Stała ze skulonymi ramionami,
wstrząsana co chwilę dreszczami czy to chłodu, czy zgrozy.
– Daj
kluczyki, zabiorę ją do radiowozu – mruknął do Roberta. –
Zimno tu jak fiks, a i bez tego cała się trzęsie w tym wypinku. –
Wskazał krótką, sięgającą zaledwie do pasa kurtkę kobiety.
– Zabrać
to sobie pan może drugie śniadanie do pracy. Mnie może pan co
najwyżej grzecznie poprosić, żebym poszła! – Ujęła się pod
boki jak przekupka, dołączając tym ruchem kolejne krwawe ślady do
kolekcji już istniejących. – Ale to i tak nic nie da, bo nie mam
zamiaru nigdzie z panem chodzić!
– Słuchaj,
paniusiu! – Mirkowi w końcu puściły nerwy. – Twoje zamiary
nikogo tu nie interesują. Znaleźliśmy cię nad ciałem zabitego
faceta, w dodatku masz jego krew na rękach. Dosłownie, a być może
także w przenośni. Więc przestań mi tu pieprzyc o zamiarach,
tylko ruszaj do radiowozu, albo zaprowadzę cię tam w kajdankach i
jeszcze dołożę zarzut o utrudnianiu w wykonywaniu czynności.
Podeszła
bliżej i spojrzała mu w twarz, jakby chciała sprawdzić, czy mówił
to poważnie. Oględziny musiały wypaść dosyć jednoznacznie, gdyż
już bez dalszych sprzeciwów pozwoliła się poprowadzić w stronę
radiowozu, za którym zdążyły się ustawić dwa następne. Tu mgła
była jeszcze gęstsza, a chłód dotkliwszy i otwierając drzwi
samochodu, Ostaniec nagle zmienił plany. Zadzwonił do Roberta,
informując o nowych zamiarach. Rozmawiali przez chwilę, ustalając,
co który z nich powinien wykonać, wreszcie Mirek wsiadł do
radiowozu, dając znak kobiecie, by również to uczyniła. Mimo jego
wcześniejszego polecenia by zajęła miejsce w aucie, ciągle stała
przy drzwiach, przysłuchując się rozmowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz