Moje
kochane koleżanki, czyli Angelina Caligo i Anna Chaudière
rzuciły mi wyzwanie, a że zawsze łatwo było mnie podpuścić,
podniosłam rękawicę. Tym sposobem postał ten tekst.
O
czym nie wie nikt, czyli 10 nieznanych w szerszych kręgach
faktów związanych ściśle z moją osobą.
1.
Fobie
Może
na to nie wyglądam, ale panicznie boję się i brzydzę owadów.
Osy, pszczoły, trzmiele i szerszenie są najgroźniejsze, bo tylko
czyhają, żeby wbić we mnie żądło. Komary, muchy, a nawet
biedronki to istna zaraza, a celem ich istnienia jest uprzykrzenie mi
życia. To wcale nie koniec fobii, bo gdy do mojego pokoju wleci ćma,
natychmiast oddalam się w jakieś bezpieczne miejsce i wołam męża
na pomoc. I nie mówcie mi, proszę, że ćmy nie jedzą ludzi!
Jedzą, tylko robią to ukradkiem.
2. Miłości
Oprócz
niektórych ludzi miłością ogarniam też zwierzęta. Najbardziej
takie puchate, które odwzajemniają się przywiązaniem. Będąc
dziecięciem, hodowałam króliki. Każdy miał swoje imię, na które
reagował i przychodził, podstawiając się do głaskania. Później
przerzuciłam się na chomiki, z których rekordzista żył cztery
lata i do tego stopnia był przywiązany do swojej pani, że
zabierałam go do ogrodu, gdzie latał luzem, podczas gdy ja
zajmowałam się roślinami. W pracy z kolei miałam oswojonego
szczura Jonatana. Codziennie rano na odgłos moich kroków pojawiał
się przed drzwiami biura i grzecznie czekał na posiłek. To był
dobrze wychowany szczur i nigdy nie pchał się do biura, wiedząc,
że nie byłby mile widziany przez klientów. Był też kotek noszący
miano „Pręgowany wzdłuż”, przychodzący na mój taras po
posiłek. Odwdzięczał się myszkami, które w tajemnicy przed nim
wyrzucałam. Nie miałam serca mu powiedzieć, że nie jadam myszy,
bo mi szkodzą.
3. Cmentarz pogrzebanych nadziei
Dawno
temu należałam do klubu sportowego, trenując biegi narciarskie.
Jak chyba każda osoba uprawiająca sport wyczynowo, miałam
nadzieję, że nadejdzie chwila, gdy cały świat dowie się o moich
sukcesach, niestety z powodu dolegliwości kardiologicznych
kategorycznie zabroniono mi takiej eksploatacji organizmu. Dzisiaj
wiem, że na wielkie osiągnięcia i tak nie miałam szans, ale
wówczas nie było mi łatwo się z tym pogodzić.
Nieco
później chciałam podjąć pracę w milicji i oczami wyobraźni
widziałam siebie prowadzącą skomplikowane śledztwa. Nie przyjęłam
z zadowoleniem lakonicznej odpowiedzi, że „na chwilę obecną nie
dysponujemy stanowiskami dla kobiet” i przez jakiś czas byłam
rozżalona, aż wreszcie dotarło do mnie, że absolutnie nie
nadawałabym się do tak hierarchicznych struktur.
Dużo
później śpiewałam w bielskim chórze „Echo”. Bardzo to
lubiłam i zamierzałam śpiewać tam jeszcze długo, ale operacja
tarczycy skończyła się uszkodzeniem strun głosowych. Przez
następny rok prawie nie mówiłam, a o śpiewaniu w ogóle nie mogło
być mowy. Wtedy to mnie załamało, ale musiałam się pogodzić z
faktem, że nie zaśpiewam nawet na imprezach. Dzisiaj czasem myślę,
słuchając różnych wykonawców, że właściwie szkoda, że
odbierając mi głos, dobry Pan Bóg nie ulitował się i nie odebrał
mi również słuchu.
Jak
wiadomo, dla ludzi różne rzeczy bywają prawdziwym koszmarem. Dla
mnie takim jest sprzątanie. Nienawidzę tych nudnych powtarzalnych
czynności, których efekt rzadko kiedy bywa widoczny. Bo co z tego,
że uszarpałam się z odkurzaczem, skoro podłoga wygląda tak jak
przedtem? Co z tego, że całe przedpołudnie latałam ze ścierą,
likwidując kurze na regałach? Przecież pod książkami i tak nie
widać różnicy. Musiałabym zapuścić dom do tego stopnia, by
przypominał melinę, wtedy efekt byłby widoczny. Tylko że ja
lubię, kiedy jest posprzątane, i tym sposobem koło się zamyka.
Drugim
koszmarem jest prasowanie. Jestem perfekcjonistką, więc przeszkadza
mi najmniejsze nawet zagniecenie, przez co ponad godzinę robię to,
co innym zajęłoby kilkanaście minut.
Mycie
okien. Na samą myśl o tym dostaję dreszczy i najchętniej myłabym
te okna dopiero wtedy, gdy całkowicie straciłyby przejrzystość.
Zastanawiam się, dlaczego w dobie tak ogromnego postępu
technicznego nikt nie wymyślił jeszcze pola siłowego stosowanego
zamiast szyb.
Mój
stosunek do pielęgnacji ogrodu najlepiej oddają słowa z
„Warszawianki” – „Kto przeżyje, wolnym będzie”. Nie
znoszę grzebania w ziemi, pamiętania o podlewaniu i nawożeniu,
pilnowania terminów cięcia czy okrywania na zimę. Może dlatego
większość roślin wymagających pielęgnacji po prostu zdechła.
Ale czego można spodziewać się po osobie, która zdołała
zasuszyć na śmierć kaktusy? Dlatego mój ogród to gąszcz krzewów
i kwiatów wieloletnich, takich, co to niestraszne im mrozy czy
susza. Nawet begonie przestawiłam na pustynny tryb życia. Na razie
żyją.
6.
Przez żołądek do serca
Nie wszystkie codzienne zajęcia są przeze mnie nielubiane. Z pewnością nie zalicza się do nich gotowanie, gdyż tę czynność wykonuję z prawdziwą przyjemnością, a to z kolei przekłada się na wyniki. Oboje z mężem wprawdzie nie jadamy dużo, ale lubimy jeść dobrze, i mając do wyboru zjeść byle co albo nie jeść nic, wybieramy drugą opcję. Gotowania nikt mnie nie uczył. To przyszło samo, podobnie jak szycie – po prostu zawsze wiedziałam, co trzeba zrobić, by uzyskać pożądany efekt. Lubię kulinarne eksperymenty, choć często jakąś potrawę przyrządzam tylko raz, gdyż dochodzimy do wniosku, że to jednak nie nasz smak.
Ciągle
otrzymuję e-maile z prośbami, bym napisała historię czyjegoś
życia. Zupełnie obce osoby prezentują z detalami swoje
najintymniejsze przeżycia, i są zdziwione, a nieraz nawet oburzone,
że odmawiam. Jak mogę rezygnować z tak świetnego tematu?! Otóż
mogę i na pewno zdania nie zmienię. Mogę pisać tylko o tym, co
narodziło się w mojej wyobraźni i choć być może jest to gorsze
od podawanego mi jak na tacy pomysłu, ma jedną istotną zaletę,
której nic nie jest w stanie przebić. Jest MOJE!
Tak
mniej więcej prezentują się efekty mojej dziwnej pamięci.
Dziwnej, bo zapamiętuję rzeczy, które ani mnie, ani większości
ludzi do niczego się nie przydadzą. Bo po co komu wiedza o tym, co
to jest wężojad sekretarz, błękit Izabeli lub numer telefonu
nieistniejącego od trzydziestu lat przedsiębiorstwa? A jednocześnie
nie jestem w stanie zapamiętać, gdzie wcisnęłam kartkę na zakupy
i potem miotam się po sklepie, wzbudzając zainteresowanie
ochroniarzy.
Od
dzieciństwa nie znoszę ludzi, którzy uważają, że są ważniejsi,
mądrzejsi, wiedzą wszystko lepiej i generalnie są ponad wszelką
konkurencją.
W
ogólniaku miałam taką koleżankę. Wprawdzie nigdy nie dostała
ode mnie nawet plaskacza (A należało się! Oj, należało!), za to
lubiłam jej udowadniać, że wcale nie jest taka „naj”. Gdy
przyszłam do szkoły w uszytej własnoręcznie spódnicy, a inne
dziewczyny popełniły straszną zbrodnię i pochwaliły rękodzieło,
biedna zawistnica rzuciła hasłem mającym wbić mnie w glebę: „A
mój tata był trzy lata w Budapeszcie! Wysłali go tam w nagrodę za
wyniki w pracy!”
Powinnam
pewnie paść z wrażenia jak kawka. Nie padłam. Zamiast tego
przebiłam stawkę: „A mój tata siedział sześć lat w Rawiczu i
Wronkach. Wsadzili go tam, bo zabił przodownika pracy.” Wyrzuty
sumienia z powodu kłamstwa w drugim zdaniu były niewielką ceną za
spokój aż do końca szkoły.
10.
Czarny chleb i czarna kawa
Nie
lubię ciemnego chleba. W ogóle nie przepadam za pieczywem i mało
go jadam (od chleba jest pylica), ale czarnego po prostu nie znoszę.
Niech tam sobie będzie zdrowszy od białego. Trudno, najwyżej umrę
chorsza. I chyba prawem kontrastu nie pijam białej kawy. Kawa ma być
czarna, mocna, gorąca i gorzka, i najlepiej w nieograniczonych
ilościach.
Do
zabawy zapraszam Beatę Głąb – moją koleżankę po piórze (i
nie tylko po piórze). Niech się trochę pomęczy, wymyślając
własne dziesięć nieznanych powszechnie faktów. Czemu ma mieć
lepiej niż ja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz