czwartek, 14 lipca 2016

Co minutę jeden - czwarta część Wiślańskiego Cyklu

Czwarta część pomaleńku się tworzy. Pomaleńku, gdyż w międzyczasie napisałam powieść spoza cyklu, a teraz powstaje jej kontynuacja. Ale czwarta część nie została poniechana. Oto fragment.

Zamieć szalała. Samochód zatańczył na drodze, koła ślizgały się, usiłując pokonać kolejną zaspę, na domiar złego nagły poryw wiatru zrzucił śnieg z gałęzi drzew prosto na przednią szybę. Wycieraczki zaklinowały się w tej śnieżnej masie i zamarły w bezruchu.
    Una zatrzymała samochód, wysiadła i natychmiast musiała przytrzymać się drzwi, bo ostry podmuch omal jej nie przewrócił. Ostre drobinki smagały twarz, osiadając na policzkach i rzęsach. Kaptur kurtki niewiele pomógł, prawie natychmiast wylądował z powrotem na plecach, wydając nieosłoniętą głowę na pastwę żywiołu.
     Zgarnęła śnieg z szyby i reflektorów, wsiadła i wrzuciła bieg. Nacisnęła delikatnie pedał gazu, lecz auto nie ruszyło. Silnik wył, a opony bezskutecznie próbowały złapać przyczepność. Zwolniła hamulec, pozwalając jimny'emu stoczyć się kawałek po pochyłości. Gdy miała już pewność, że koła wydostały się z wyżłobionych uprzednio kolein, ponowiła próbę.
     – No, rusz się wreszcie! Tak, jeszcze troszkę, malutki – prosiła swój niezawodny dotąd pojazd, gdy po włączeniu reduktora zaczął powolutku przebijać się przez zwały śniegu.
     Udało się! Jeszcze tylko kilometr i będzie na miejscu.
     Wspomniała kpiące uwagi, których nie szczędzono, gdy kupiła ten samochód. „Piździk”. To słowo było jednym z łagodniejszych określeń. No tak, dla nich liczyły się tylko lexusy i beemki, nic więc dziwnego, że jej małą terenówkę uznali za coś niewiele lepszego od malucha. Pomyślała, że chciałaby ich teraz widzieć, tu, na tej drodze, jak próbują przebić się przez zaspy swoimi wypasionymi wozami, i mimo woli wygięła usta w krzywym uśmiechu.
     Wyjechawszy z lasu, odetchnęła z ulgą, kiedy w świetle reflektorów zamajaczył drewniany budynek, stojący samotnie na polanie otoczonej z trzech stron drzewami. Podjechała prawie pod same drzwi i wówczas ujrzała nikłe światełko chyboczące się za niedokładnie zasłoniętym oknem. To ją zaskoczyło. Dom należał do jej babci, a po śmierci staruszki przez dwa lata pozostawał pod opieką przyjaciół. Wiedziała, że Walczakowie od trzech tygodni powinni przebywać w Londynie, dogrywając sprawy zatrudnienia i mieszkania, Janusz bowiem dostał bardzo atrakcyjną ofertę pracy. Czyżby zmienili plany? Dlaczego w takim razie jej nie uprzedzili?
     Wzruszyła ramionami i wysiadła. Przyjechała tutaj, by zniknąć, zaszyć się w lesie, z dala od ludzi. Chociaż bardzo lubiła Kasię i Janusza, akurat teraz wolałaby ich nie oglądać. Wrócić niestety nie mogła, nie przy takim stanie dróg i, przede wszystkim, nie w obecnej sytuacji.
     Nacisnęła dzwonek, lecz nikt nie otworzył. Zadzwoniła ponownie i znowu nic, z domu nie dochodził żaden dźwięk. Zepsuty? Pogrzebała w torebce, wyjęła klucz i otworzyła drzwi.
    – Kasia?! – Weszła do środka. Cisza. Cisza i ciemność. I przenikliwe zimno. – Cholera jasna, Kaśka, jesteś tu? Nie ma światła, nic nie widzę!
     Zahaczyła stopą o jakiś przedmiot i machając rękami dla złapania równowagi, uderzyła kantem walizy w łydkę. Jęcząc z bólu, puściła rączkę, a waliza upadła jej na stopę. Tego było już za wiele. Z furią ruszyła w stronę, gdzie powinny być drzwi do kuchni. Były. Bliżej niż oczekiwała, w dodatku jedynie przymknięte, toteż otwarły się gwałtownie, a ona z impetem wpadła do środka i zatrzymało ją dopiero spotkanie biodra z rogiem stołu. Zawyła, wspierając się ciężko o mebel.
     – Zabiję tę cholerną babę! – warknęła i zamarła, usłyszawszy za sobą męski głos.
     – Nie sądzę! – W głosie brzmiało rozbawienie. – Prędzej zabije pani samą siebie. Ten rumor w sieni... zaczęła pani rozbiórkę domu? Bo odniosłem wrażenie, że strop się zawalił.
     Dygotała ze strachu, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu, a w głowie kołatała tylko jedna myśl: Znalazł mnie! Nagle pogodzona z nieuniknionym, odetchnęła głęboko, odwracając się w stronę głosu i aż się zachłysnęła ze zdumienia. Mężczyzna był nagi. No, prawie nagi, jeżeli zamotany wokół bioder kusy ręczniczek można uznać za ubranie. I jedno było pewne, nigdy dotąd go nie widziała.

3 komentarze:

  1. Hmmm, jeszcze trzeciej części nie przeczytałam (bo jeszcze jej nie wydano) a już mam chęć na czwartą :)
    es

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo i postaram się nie zawieść nadziei :)

      Usuń
  2. Hmmm, jeszcze trzeciej części nie przeczytałam (bo jeszcze jej nie wydano) a już mam chęć na czwartą :)
    es

    OdpowiedzUsuń