– Chodź ze mną –
nakazał dziewczynie. – Pośpiesz się, robota na mnie czeka!
Potem przypomniał
sobie o jej kontuzji, zaklął pod nosem, schylił się i wziął ją
na ręce. Nie próbowała się bronić, ale też nie pomagała. Po
prostu leżała w jego ramionach jak kłoda, toteż zanim doszedł do
kępy gęstych zarośli, zdążył znów się spocić.
Tam postawił ją na
ziemi, podtrzymał, by nie upadła i przeciągle gwizdnął. Na ten
odgłos zza krzewów wybiegł piękny, smoliście czarny drastang.
Widząc go, Layenne spróbowała się cofnąć. Aż jęknęła z
bólu, gdy całym ciężarem stanęła na chorej nodze, lecz mimo to
zrobiła następny krok.
Geir nie czekał, aż
noga odmówi jej posłuszeństwa i dziewczyna zwali się na piasek.
Złapał ją i nie zważając na okładające go pieści, poniósł w
stronę wierzchowca.
– Nie bój się,
to Clyd. Jest dobrze ułożony, zionie ogniem tylko na rozkaz.
Bez większego
wysiłku podsadził dziewczynę na grzbiecie dranstanga i, usiadłszy
za nią, chwycił bujną grzywę zwierzęcia, a potem leciutko
pociągnął. Na ten sygnał Clyd zatrzepotał skrzydłami, wzbijając
się w powietrze.
W domu panował
przyjemny chłód. Hodowca poniósł swą zdobycz do kuchni, gdzie
spodziewał się zastać matkę. Nie omylił się. Niemłoda już,
lecz ciągle piękna kobieta podśpiewywała jakąś melodię,
mieszając z zapałem w rondlu. Na odgłos ich kroków odwróciła
się gwałtownie.
– Geir! Co tu
robisz o tej porze? – Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia na
widok dziewczyny w jego ramionach. – Kto to jest? Kupiłeś ją?
– Znalazłem! To
Layenne z rodu Dargi, sadowników z Południa. Jak myślisz, znajdą
ją w ciągu trzech dni?
Uśmiechnął się z
satysfakcją. Matka nieraz dziwiła się, dlaczego jeszcze nie
postarał się o nową kobietę, a on robił uniki, tłumacząc się
brakiem czasu. Tymczasem prawda wyglądała zupełnie inaczej. Nie
chciał zwykłej niewolnicy, chciał towarzyszki, takiej, jaką matka
była dla ojca.
Rand Indale kupił
Naynę od jej brata, wprowadził do swojego domu i nigdy już nie
zapragnął innej kobiety. Nie bił jej i nie poniżał, zawsze
traktował z szacunkiem, liczył się też z jej zdaniem. Wpoił
synowi te zasady, a gdy Geir wyrósł z wieku chłopięcego, w
krótkich słowach wyłożył mu swą życiową filozofię.
– Ulżyć możesz
sobie z byle kim, wystarczy ci parę goldenów w kieszeni. W każdej
świątyni znajdziesz kobiety, których zadaniem jest umilać
mężczyznom życie. Niewiasta w domu to co innego. Jeśli trafisz na
taką jak Nayna, nie będziesz już potrzebował szukać innych
podniet. Nie wszystko, co mówią kapłani, polega na prawdzie. My,
hodowcy, wiemy więcej aniżeli inni ludzie, bo mamy dostęp do
starych ksiąg i potrafimy je przeczytać.
Z opowieści ojca
dowiedział się, że kiedy pierwsi ludzie pojawili się w Gaskarze,
kobiety miały takie same prawa jak mężczyźni i dopiero później
stopniowo im je odbierano. Ostatecznym ciosem stało się przyjście
na świat pierwszego dziecka niezrodzonego z łona matki. Kobiety
przestały być niezbędne do przedłużenia rodu.
– Gdyby nie
przyjemność, jaką daje mężczyźnie intymne obcowanie z kobietą,
kapłani pewnie dawno już by je wyeliminowali – stwierdził Rand.
– Tylko dlatego nadal istnieją. Nie bez znaczenia jest też
niemożność wyhodowania żeńskiej istoty z męskich tkanek. A może
świątobliwi mężowie nie chcą tego robić? Bo wówczas ojcowie
bardziej troszczyliby się o córki, wiedząc, że są one częścią
nich samych.
– Ty troszczyłeś
się o moją siostrę, chociaż nie była częścią ciebie!
Rand uśmiechnął
się do chłopaka będącego jego młodszą kopią, potem posmutniał
na wspomnienie wesoło szczebioczącej dziewczynki, wyglądającej
jak mała Nayna. Kochał to dziecko, a jednak nie potrafił ustrzec
przed niebezpieczeństwem. Córeczka wymknęła się z domu i weszła
do zagrody z rocznymi drastangami. Źrebaki spłoszyły się, nie
miała bowiem w sobie krwi Indale. Stratowały ją, usiłując uciec
przed nieznanym.
– Poczekaj na
właściwą kobietę, synu. Ulga dla lędźwi to nie wszystko, co
liczy się w życiu mężczyzny. Do tego wystarczą świątynne
panny, a z dobrą kobietą będziesz mieć i to, i dużo więcej.
Kilka lat później
Rand umarł. Choroba przyszła nagle, bez ostrzeżenia, w jednej
chwili zmieniając pełnego energii, silnego mężczyznę w
bezwładną, spoglądającą bezmyślnie kukłę. Kapłani byli
bezradni, nawet oni nie znali remedium na tę chorobę. Następnego
ataku nie przeżył.
Gdy rozgorzał
pogrzebowy stos Randa, Geir naraził się kapłanom po raz pierwszy.
Długo stał wpatrzony w płomienie, ciągle nie mogąc uwierzyć, że
ojca już nie ma, że teraz tylko on jest Indale. Wrócił do domu w
samą porę, by zapobiec zabraniu Nayny do świątyni. Podbiegł do
kapłana i wyszarpnął dłoń kobiety z kościstej ręki starca.
Tamten tłumaczył mu, że Nayna jest teraz nieprzydatna, znajdzie
więc miejsce wśród sobie podobnych. Dosyć jeszcze młoda i ciągle
ładna, będzie mogła zarobić na swe utrzymanie, umilając czas
samotnym mężczyznom.
Geir wpadł w szał.
W dosadnych słowach określił, co myśli o kapłanie i jego
propozycji, przedstawił też wizję tego, co uczyni z natrętem,
jeśli ten natychmiast nie opuści domu Indale. Nie obeszło go ani
trochę oburzenie świątobliwego męża. Dla niego Nayna była
matką, nie mógłby jej odepchnąć.
Do drugiego
konfliktu ze świątynnymi panami doszło, gdy odmówił jednemu z
nich sprzedaży drastanga. Nie pomogły prośby, groźby ani
oferowanie niebotycznie wysokiej zapłaty. Hodowca wiedział, że
kapłan zamęczył poprzedniego wierzchowca na śmierć i nie
zamierzał dostarczać mu kolejnego. Niech sobie tłusty sadysta
wytrząsa wielki brzuch na osłach!
W Gaskarze już od
dawna nie było koni. Gdy na planecie wylądował statek z
kolonistami, wraz z nimi z pokładu zeszły mustangi. Wybrano je ze
względu na wysoką odporność, umiejętność przeżycia w
pustynnym niemal klimacie oraz zdolność przystosowania się do
trudnych warunków. Z początku wydawało się, że zaaklimatyzowały
się w nowym miejscu, z biegiem czasu zauważono jednak, że
zaczynają się degenerować. Źrebięta rodziły się coraz
mniejsze, słabsze, zwiększyła się też śmiertelność młodych i
liczba poronień.
Na początku nie nie
wywołało to większych obaw. Mustangów nie było zbyt wiele,
uznano więc, że to wina chowu wsobnego, lecz temu wkrótce można
będzie zaradzić – Niedługo przyleci więcej zwierząt. Niestety
koloniści daremnie czekali na mające przybyć następne statki, a
gdy po jakimś czasie zaczęli słać na Ziemię ponaglenia, nie
otrzymali żadnej odpowiedzi.
Nikt
więcej nie wylądował na Gaskarze i koloniści nigdy się nie
dowiedzieli, dlaczego porzucono ich na pastwę tego nieznanego,
wrogiego świata.
Po
kilku latach ludzie pogodzili się z myślą, że już niedługo
mustangi całkiem wyginą, tak jak kiedyś wyginęły tarpany na
Ziemi. Nie potrafili temu zapobiec, i nawet nie próbowali,
poświęcając energię i umiejętności na ratowanie samych siebie,
bo oto odnotowali, że dzieci rodzi się coraz mniej, i są coraz
słabsze.
Przypadek
sprawił, że praprzodek Geira, wyprawiwszy się pewnego razu wysoko
w góry, napotkał tam ciężko rannego smoka, jak osadnicy nazwali rodowitych mieszkańców Gaskaru z uwagi na ich podobieństwo do bajkowych stworzeń. Ulitowawszy się nad
cierpiącym smokiem, wbrew wszelkim prawom przywiózł go do domu
i otoczył opieką. Każdą wolną chwilę spędzał w baraku,
opatrując jątrzące się rany i nawilżając srebrne łuski cenną
oliwą. Mimo tych starań smok nie przeżył, lecz zanim umarł,
przekazał swemu dobroczyńcy informację, która zaważyła na
dalszych losach Gaskarczyka.
Do
dziś nie było wiadomo, co właściwie wydarzyło się pomiędzy
smokiem a człowiekiem, lecz nie ulegało wątpliwości, że musieli
dojść do jakiegoś porozumienia, jako że wkrótce potem hodowca
stworzył w naprędce urządzonym laboratorium całkiem nowy gatunek
zwierzęcia. Gdyby nie skrzydła, można by je wziąć za mustanga
pokrytego łuską. Potrafiło też zionąć ogniem, co nie było bez
znaczenia w trakcie walki.
Drastang
mógł mieć tylko jednego pana. Po sprzedaży hodowca musiał
przedstawić mu nowego właściciela i nakazać poddanie się jego
władzy. Dla wierzchowca był to pakt wiążący dożywotnio. Nigdy
się nie zdarzyło, by uznał zwierzchność innej osoby, przez co
nie można było go odkupić czy ukraść.
Przyczyną
trzeciego spięcia z kapłanami była kobieta. Gdy Geir wszedł w
wiek męski, cielesne pragnienia opanowały go do tego stopnia, że
zapomniał o naukach ojca. Podczas jednej z częstych wówczas wizyt
u świątynnych kobiet jeden z kapłanów zaproponował mu swą
siostrę w zamian za drastanga, a on zgodził się bez zastanowienia.
Szybko też pożałował pochopnej decyzji. Bordu okazała się
złośliwą, podłą jędzą, usiłowała też wszelkimi sposobami
pozbyć się Nayny. Jej atutem było piękne ciało, jak również
biegłość w miłosnej sztuce, skutkiem czego przez ponad miesiąc
opętany pożądaniem hodowca spełniał każdą jej zachciankę.
Przejrzał
na oczy dopiero wówczas, gdy dotkliwie pobiła Naynę. W jednej
chwili minęło zauroczenie, wreszcie zrozumiał, jakie jest jej
prawdziwe oblicze. Zareagował natychmiast, oddając ją do świątyni.
Brat Bordu wpadł w szał, dowiedziawszy się, że kobieta z jego
rodu została uznana za nieprzydatną, a gdy odkrył, że nakazano
jej uprzyjemnianie życia mężczyznom, poprzysiągł Geirowi zemstę.
Pod osłoną ciemności zakradł się na teren hodowcy. Zamierzał go
zabić, lecz to on zginął tamtej nocy.
Rewelacyjnie wykreowany świat:) Czekam na kolejną cześć :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!
UsuńZaczęłam to pisać ot, tak, żeby oderwać się od zabijania.
W tym miejscu przerwałam nie wiedząc, czy warto pisać dalej.
Może jednak dokończę?
Czekamy, czekamy :).
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej ja cały czas czekam. Jestem coraz bardziej zaintrygowana.
(poprzednio komentowałam jako Riboq - tak w ramach uzupełnienia :D)
Dziękuję, że wpadłaś do mnie.
OdpowiedzUsuńPewnie pojawi się część dalsza, niestety nie wiem kiedy. Jestem w sanatorium i przez to nie władam swoim czasem.
Pozdrawiam