Rozdział I
Prawo znalazcy
Geir
zsunął się po piaszczystej skarpie i wskoczył do jeziora, nie
tracąc czasu na rozbieranie. Wiedział, że i tak wyschnie, kiedy
tylko wyjdzie na brzeg, zbliżała się bowiem pora, gdy na niebie
pojawiały się dwa słońca, a każde z nich grzało z pełną mocą.
Pływał długo. Najchętniej pozostałby w tej cudownie chłodnej
wodzie aż do wieczora, lecz nie mógł sobie pozwolić na zbyt długą
przerwę w pracy.
Był
hodowcą drastangów jak przedtem ojciec, dziad i pradziad. Mężczyźni
z rodu Indale byli jedynymi w Gaskarze, którzy posiedli umiejętność
rozmnażania tych cennych zwierząt. Dzięki temu zaliczali się do
grupy najbogatszych ludzi, mieli pozycję i przywileje. To była
jedna strona medalu. Drugą była ciężka praca, niejednokrotnie od
świtu do nocy, tylko Indale bowiem mogli zajmować się młodymi
drastangami. Złośliwe, nieokiełznane zwierzęta nie tolerowały
obecności nikogo spoza rodu. Okres poskramiania źrebiąt trwał od
trzech do czterech lat, w zależności od ich temperamentu. Za to
dobrze ułożony, młody drastang mógł na aukcji osiągnąć cenę
przewyższającą nawet wartość kobiety.
Geir
wiedział, że jest nietypowym Gaskarczykiem. Po pierwsze, za swoją
kobietę zapłacił równowartość trzech drastangów, a po drugie,
kochał ją.
Poznał
Layenne właśnie tutaj, w podobnie upalny dzień. Wtedy także
pływał w jeziorze, by zmyć z siebie pot, kurz i zmęczenie po
całodziennej pracy.
Wyszedłszy
po skończonej kąpieli na brzeg jeziora, zdążył jedynie podnieść
z ziemi skórzaną sakwę, gdy nagle usłyszał trzask łamiącego
się drewna. Ledwo zdążył zarejestrować ten dźwięk, gdy coś
spadło wprost na niego, przewracając na piasek. Klnąc wściekle,
zrzucił przygniatający go ciężar i zerwał się na nogi. U jego
stóp leżała dziewczyna, spoglądając na niego wielkimi,
przestraszonymi oczami. Była śliczna, bezbronna, a co
najważniejsze, całkowicie zdana na jego łaskę.
Teren
stanowił jego własność i, w myśl odwiecznego prawa, mógł przez
trzy dni rozporządzać wszystkim, co na nim znajdzie. Także ludźmi.
A jeżeli w ciągu tego czasu właściciel nie złożył okupu, zguba
stawała się automatycznie własnością znalazcy.
Zdarzało
się, że biedniejsi mężczyźni, których nie było stać na kupno
kobiety, wypłaszali upatrzoną dziewczynę z terytorium jej rodu i
ścigali, zaganiając na swój teren. Jeżeli mieli dość sprytu, by
zatrzeć tropy, rodzina nie potrafiła odnaleźć śladów porwanej i
po trzech dniach biedak stawał się jej właścicielem.
–
Kim jesteś? –
Geir przysiadł na piasku obok dziewczyny, a ona od razu się
odsunęła, zwiększając dystans między nimi.
–
Layenne z rodu Dargi
– odpowiedziała, poprawiając nerwowo suknię. Nie na wiele się
to zdało; szata była rozdarta na całej długości i mężczyzna
mógł dokładnie obejrzeć dar zesłany mu przez los. – Nie
krzywdź mnie. Moi bracia zapłacą okup.
–
Bracia? – zdziwił
się, nigdy bowiem nie słyszał, by jakiś mężczyzna otrzymał
zezwolenie na posiadanie kilku synów. Jeżeli miał duży majątek,
mógł kupić zgodę na więcej córek, ale syn był zawsze tylko
jeden. Inne rozwiązanie komplikowałoby sprawę dziedziczenia.
–
Dargi są
sadownikami. Żaden mężczyzna nie poradzi sobie sam na tak wielkim
obszarze, dlatego od zawsze jest ich trzech. Nazywam wszystkich
braćmi, bo mamy wspólnego przodka, ale jedynie Paisku jest synem
mojego ojca.
Mówiła tak cicho,
że musiał się nachylić, żeby zrozumieć słowa. Chyba odebrała
jego gest jako próbę ataku, cofnęła się bowiem, nieporadnie
sunąc po piaszczystej glebie. Zauważył grymas bólu na pobladłej
twarzy i pojął, że podczas upadku musiała odnieść jakieś
obrażenia. Przebiegł wzrokiem po drobnej postaci. Nie dojrzał
żadnego zranienia. Wstał i postąpił krok naprzód, a ona znów
przesunęła się w tył, a on dopiero wtedy to zauważył. Pełznąc,
dziewczyna nie opierała się na lewej nodze, wykrzywionej w kostce
pod nienaturalnym katem i mocno spuchniętej.
Geir sięgnął do
porzuconej sakwy i wydobył zestaw opatrunkowy, potem zbliżył się
do Layenne. Tym razem się nie odsunęła, a jej twarz przybrała
wyraz, który przy sporej dozie uporu można by uznać za
wdzięczność.
Krótkie oględziny
wykazały, że noga nie jest złamana, lecz jedynie skręcona, co
przyjął z zadowoleniem, gdyż taki uraz nie powodował konieczności
szukania pomocy u kapłanów. Geir znał się całkiem dobrze na
leczeniu, lecz jego pacjentami były wyłącznie drastangi. Wiedział,
że poradziłby sobie z prostym złamaniem, ale najmniejsze nawet
komplikacje przerastały jego umiejętności.
Obandażował
kostkę, usztywniając ją łupkami sporządzonymi z odłamanej
gałęzi, rozmyślając przy tym o słowach Layenne. Jej tłumaczenie
wyjaśniało sprawę trzech Dargi, lecz nie pomogło zrozumieć,
dlaczego znalazła się na terenie Indale. Chociaż pochodziła z
rodu sadowników, nie powinna nagle spadać z drzewa niczym dojrzały
owoc.
– Skąd się tu
wzięłaś? – spytał, gdy po opatrzeniu kostki usiadł obok
dziewczyny. Chyba pozbyła się obaw, że będzie dochodzić swoich
praw tu i teraz, bo nie zareagowała strachem na jego bliskość.
– Uciekałam przed
obcym. Ścigał mnie przez wiele dni i zapędził daleko od domu.
Udało mi się uciec, niestety nie umiałam potem odnaleźć
powrotnej drogi. Zabłądziłam. Byłam zgrzana, spocona i brudna.
Chciałam popływać w jeziorze, ale właśnie wtedy nadszedłeś.
Uciekłam na drzewo, tylko że gałąź się złamała... Co ze mną
zrobisz?
To pytanie i łamiący
się głos świadczyły, że obawa wróciła. To go nie zdziwiło.
Layenne wyglądała na inteligentną dziewczynę, a musiałaby być
idiotką, by nie zdawać sobie sprawy z czekającego ją losu.
– Prawo znalazcy –
burknął i odwrócił wzrok, nie mogąc znieść przerażenia w jej
oczach.
Geir nigdy dotąd
nie zastanawiał się nad losem kobiet. Po prostu były, istniały ku
wygodzie mężczyzn tak jak inne użytkowe przedmioty. Zajmowały się
domem, wychowywały dzieci, lecz do ich głównym zadań należało
uprzyjemnianie życia właścicielowi. A ten w każdej chwili mógł
swoją kobietę sprzedać lub, jako nieprzydatną, oddać kapłanom.
Jeżeli ojciec miał
na względzie dobro córki, sprawdzał charakter i skłonności
ewentualnego nabywcy, by zredukować do minimum ryzyko, iż wpadnie
ona w ręce okrutnika. Prawo nakazywało bowiem, że kobieta musi
odejść z rodzinnego domu przed szesnastym rokiem życia. Jeżeli do
tego czasu nie znalazł się kupiec, zyskiwała status nieprzydatnej
i na zawsze znikała w świątyni.
Mężczyzna odsunął
od siebie dziwne, niepokojące myśli. Nie on odpowiadał za ten
stan. Dawno temu zdecydowali o nim kapłani, czyli tak było
sprawiedliwie. Chyba...
Brzmi... szowinistycznie :D. Czekam na ciąg dalszy, bo jakkolwiek bałabym się stosować podziały kastowe w tej postaci, jestem ciekawa jak to zbudowałaś :).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uda mi się to skończyć. Całą energię poświęciłam na przygotowanie Yellowknifera do wydawnictwa i ten temat leży odłogiem.
UsuńMuszę też przyznać, że daleko bardziej leży mi temat zbrodni niż fantasy, ale chciałam spróbować.
Dzięki za odwiedziny.
Bardzo spodobał mi się pani styl pisania, zaczęłam od opowiadania i choćbym szedł ciemna drogą zla sie nie ulekne. Znalazłam sie na tej stronie w poszukiwaniu kolejnych rozdziałów, mam nadzieję, ze istnieją bo ciekawość mnie zrzera! A tu znajduję kolejne opowiadania, nie chcę za bardzo slodzic, powtórzę tylko że wszystkie bardzo mi się podobają, nic lepszego nie umiem wymyslec :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. To dla mnie wiele znaczy, bo przecież nie piszą dla siebie. Jest tu jeszcze jeden kawałek "Doliny", ale więcej nie będzie, bo wysyłam do wydawnictwa. Jeśli przyjmą, będzie książka.
UsuńPozdrawiam.