niedziela, 24 maja 2015

Cień Sprzedawcy Snów (nowa wersja) - rozdział II część I







Konrad był równie wysoki, jak Marcin i na tym kończyło się podobieństwo. Marcin był przystojny, miał wesołe, piwne oczy i brązowe, lekko kręcone włosy. Jego kolega natomiast do przystojnych nie należał. Miał włosy w kolorze ciemny blond, oczy szare, jakby przydymione i pociągłą, szczupłą twarz oszpeconą długą blizną przecinającą policzek od kącika lewego oka aż po brodę.
Kiedy już zostali sobie przedstawieni, nowo przybyły długą chwilę w milczeniu przyglądał się Zenie.
     – Zadziwiające – powiedział wreszcie, gdy cisza zaczęła się już przeciągać. – Masz może siostrę bliźniaczkę?
     Zadrżała pod jego nieruchomym, lodowatym spojrzeniem. Nie, w niczym nie przypominał Marcina. Wzbudzał w niej lęk.
     – Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała lekko drżącym głosem. – Nie mam żadnych żyjących krewnych… oprócz siostry, ale od lat nie mamy ze sobą kontaktu.
     Mężczyźni spojrzeli po sobie.
     – Jest do ciebie podobna? – spytał Konrad.
     – Nie, chyba nie… Nie wiem, nie widziałam jej od czternastu lat.
     – Dlaczego? Pokłóciłyście się?
     – To nie wasza sprawa! – zdenerwowała się Zena. – Powiedzcie wreszcie, o co wam chodzi, bo czuję się jak na przesłuchaniu. Może mam wezwać adwokata?
     – Uważasz, że będzie ci potrzebny? – spytał Konrad, patrząc zimno.
     – Przestań! – wtrącił się Marcin. – Tylko ją niepotrzebnie denerwujesz. Jest taki mężczyzna, którego nazwaliśmy Sprzedawcą Snów – zaczął wyjaśniać. – Zabił dwie kobiety… bardzo brutalnie.
     – Dlaczego Sprzedawca Snów? – przerwała mu Zena.
     Policjanci znowu wymienili spojrzenia. Nazwa, którą obdarzyli zabójcę, miała ścisły związek z pewną cechą, wspólną dla obu zdarzeń, nie była to jednak informacja przeznaczona dla obcych ludzi. Stanowiła ich jedyny trop i nie zamierzali go stracić przez niepotrzebne gadulstwo.
   – Nie możemy powiedzieć, przykro mi. – Marcin uśmiechnął się przepraszająco. Zena odczekała chwilę, a stwierdziwszy, że bardziej szczegółowe tłumaczenie nie nastąpi, zadała kolejne pytanie.
     – Skąd wiecie, że to mężczyzna?
     – Zostawił ślady – wyjaśnił krótko, widząc przyzwalające skinienie kolegi.
     – Macie DNA? – indagowała dalej, jakby nie dostrzegając niechęci Marcina do udzielania bardziej wyczerpujących odpowiedzi.
     – Mamy, ale co z tego? – burknął i zamilkł, jednak widząc jej natarczywe spojrzenie, dorzucił. – Nie mamy podejrzanego, więc nie ma z czym porównać.
     – Co ten Sprzedawca Snów ma wspólnego ze mną?
     Konrad parsknął śmiechem. Widać było, że kobieta nie zamierza zadowolić się zdawkowymi wyjaśnieniami. Subtelne rysy twarzy i delikatny, melodyjny głos w pierwszej chwili wprowadziły go w błąd, przywodząc na myśl obraz przedwojennej panienki z dobrego domu, tymczasem Zena była twarda jak stal i uparcie dążyła naprzód, drążąc z wytrwałością buldożera.
     – On nic, ale jedna z ofiar była do ciebie bardzo podobna – odpowiedział, powściągając rozbawienie, niezbyt stosowne w kontekście omawianego właśnie tematu.
     Zenę zmroziło, poczuła przenikające ją dreszcze. Początkowe podejrzenie zaczęło przeradzać się w pewność.
     – Nie zidentyfikowaliście jej?
     – Niestety nie. Nie miała dokumentów, nikt jej nie znał. Chyba bezdomna. – Marcin w geście bezradności rozłożył ręce. – Szukaliśmy wszędzie, ale bezskutecznie.
     – Narkomanka? – spytała nieswoim głosem.
     – Tak. W zaawansowanym stadium. Wiesz coś o niej?
     W oczach obu mężczyzn błysnęła nadzieja. Wpatrywali się w kobietę z prawie namacalnym oczekiwaniem.
     – Chyba tak – powiedziała wolno, z namysłem. – Kiedy została zabita?
     – Cztery lata temu.
     Zena drżącą ręką sięgnęła po papierosa. Paliła łapczywie, zaciągając się głęboko. Nie ponaglali jej.
     – Cholera! – uśmiechnęła się żałośnie. – Planowałam rzucić
     – Co wiesz o naszej NN? Znasz ją? – spytał Konrad, nie mogąc doczekać się upragnionych wyjaśnień.
     – Macie jakieś zdjęcie?
   – On ma wszystko – odpowiedział Marcin, wskazując kolegę. – Ale uprzedzam, to nie jest piękny widok.
     Konrad wyjął z teczki gruby skoroszyt, pogrzebał w nim, wyjął fotografię i podał Zenie. Wzięła ją niechętnie, chwilę trzymała w wyciągniętej dłoni, nim wreszcie odważyła się spojrzeć.
     Faktycznie, widok nie był piękny. Dziewczyna z fotografii miała zniszczoną nałogiem twarz, wykrzywioną strachem i cierpieniem. Ale dalej była to ładna twarz, uderzająco podobna do twarzy Zeny.
     – To moja siostra Agnieszka – powiedziała kobieta bezbarwnym głosem, oddając Konradowi fotografię.
     – Jesteś pewna? Mówiłaś, że siostra nie jest do ciebie podobna – zauważył Marcin. – Przyjrzyj się uważnie.
    – Jestem całkiem pewna – odparła stanowczo. – Wtedy nie była podobna. Ale mówiłam także, że ostatni raz widziałam ją czternaście lat temu. Miałam wówczas dwadzieścia lat, a ona szesnaście. W tym wieku to dużo, dziewczyny się zmieniają. Miała brązowe włosy, lecz przecież są farby, z których kobiety skwapliwie korzystają. Zawsze miała krótkie włosy, a tu ma długie tak jak ja. Jednak najważniejsze jest znamię, tu na skroni – wskazała palcem – widzicie? W kształcie serca. Kiedy byłyśmy małe, dokuczałam jej, że jest mutantem, bo ma serce na głowie…
     – To chyba załatwia sprawę? – Marcin popatrzył na kolegę.
     – Myślę, że tak, jednak dobrze by było uzyskać potwierdzenie. – Konrad spojrzał na pobladłą twarz kobiety i poczuł żal, jak zawsze, gdy musiał powiadamiać rodziny ofiar o nieszczęściu. – Oddasz próbkę do badań, Zeno? To rozwiałoby wszelkie wątpliwości. I nasze, i twoje.
     – Oczywiście, nie ma problemu, chociaż ja nie mam żadnych wątpliwości – stwierdziła z niezachwianą pewnością. – To Agnieszka.
     – Odpowiesz na kilka pytań? – spytał Marcin z prośbą w głosie.
     – Tutaj? Teraz?
     – Będziesz musiała zostać oficjalnie przesłuchana, ale mogłabyś już dziś nam co nieco opowiedzieć – wyjaśnił Konrad, znów czując przypływ współczucia na widok jej pobladłych policzków i zgaszonego spojrzenia.
     – A ja dzięki oficjalnemu przesłuchaniu poznam tajemnicę twojego imienia – zauważył Marcin, chcąc wprowadzić mniej oficjalną atmosferę.
     – Nie widziałam, że jeszcze ci zależy, żeby je poznać – Zena westchnęła ciężko. – Może przejdziemy do pokoju? Będzie nam wygodniej – zaproponowała, chcąc odwlec bodaj na moment nieprzyjemną rozmowę.
     – Tu jest nam bardzo dobrze. – Rozejrzał się po przestronnej, ładnie urządzonej kuchni. Zauważył, że segment kuchenny, chociaż nowy i, sądząc z jego elegancji, zrobiony pod wymiar, nie był zbyt nowoczesny, nie lśnił przesadną ilością szkła i chromu. Bardziej przypominał mu babcine meble, rzezane ręcznie przez miejscowego stolarza. Może dlatego od pierwszej chwili poczuł się w tym domu jak u siebie? – Napiłbym się kawy – stwierdził, odsuwając od siebie głupie, niepotrzebne myśli. – Mogę? – spojrzał pytająco, a widząc przyzwalające skinienie Zeny, włączył ekspres. Zlokalizował puszkę z kawą, otworzył i nasypał odpowiednia dawkę. – Wam też zrobić? – Oboje potwierdzili. Kobieta zaczęła podnosić się z miejsca, lecz ją powstrzymał. Musiał koniecznie się czymś zająć, bezczynne siedzenie i patrzenie na jej udrękę było nie do zniesienia. – Powiedziałem, że zrobię. Siedź, nie musisz nas obsługiwać. Lepiej zacznij opowiadać o siostrze.
     Zena znów westchnęła. Właściwie wcale nie miała ochoty na kawę. Wiele by dała, by móc uciec do sypialni, zwinąć się w kłębek na łóżku i naciągnąć kołdrę na głowę, odcinając się w ten sposób od wspomnień i żądnych wyjaśnień mężczyzn. Ale to pewnie na nic by się nie zdało. Pościel przesiąkła zapachem Marcina i tylko zwiększyłaby jej poczucie bezradności i utraty czegoś ważnego.
     – Nazywała się Agnieszka Nowak… – zaczęła, nie mogąc w nieskończoność zwlekać z wyjaśnieniami.
     – Nie Branicka? – przerwał zaciekawiony Konrad.
    – Nie. Nasi rodzice się rozwiedli. Aga została z ojcem, ja z matką. Mama ponownie wyszła za mąż i ja noszę nazwisko ojczyma.
     – Dlaczego?
     – Naprawdę muszę opowiadać o prehistorii?
     – Zeno, wszystko może być ważne.
     – Dobrze. No wiec… nie chciałam mieć nic wspólnego z tym popieprzonym skurwysynem! – wysyczała z grymasem odrazy.
     – Ostro pojechałaś – skomentował Konrad. – Czemu go nienawidzisz?
     – Molestował Agnieszkę, odkąd skończyła pięć lat!
     – Faktycznie skurwysyn. Ale ciebie nie tykał – stwierdził Marcin.
    – Skąd ty możesz to wiedzieć? – zaciekawił się Konrad. – Czy ma to może jakiś związek z brakiem guzików przy twojej koszuli i śladem szminki na uchu?
     – To nie należy do sprawy! – warknął Marcin, uciekając spojrzeniem w bok.
     – Dobra, pytania nie było! – Konrad roześmiał się, po czym zwrócił wzrok ku kobiecie. – Dlaczego ciebie nie?
     – Mama nie miała jeszcze szesnastu lat, kiedy mnie urodziła. Wyglądała jak dziewczynka…
     Pokiwali ze zrozumieniem głowami. Mieli już do czynienia z podobnymi sprawami i wiedzieli, że dla mężczyzn tego pokroju ważna jest nie metryka, lecz wygląd. Rzeczywisty wiek nie miał znaczenia.
     – Jeszcze mu odpowiadała. – Marcin stwierdził oczywistość. – Kobieta w ciele dziecka...
     – No właśnie. Dopiero po urodzeniu Agnieszki zaczęła się rozwijać. Przytyła, stopniowo nabierała kształtów i chyba zrobiła się dla niego za stara, zbyt dojrzała. Wtedy przyszedł do mnie. Jeden, jedyny raz. – Zena spojrzała przed siebie niewidzącym wzrokiem, oczy jej pociemniały pod wpływem tego wspomnienia. – Miałam dziewięć lat, a on mówił, że musi sprawdzić, czy się nie posikałam. Wpadłam w szał, że traktuje mnie jak niemowlaka. Zaczęłam na niego wrzeszczeć i sobie poszedł. Więcej nie próbował, ale po jakimś czasie odkryłam, że chodzi w nocy do pokoju Agnieszki. Twierdził, iż moja siostra miewa złe sny. Wtedy jeszcze nie rozumiałam.
     – Matki to nie dziwiło?
     – Nie sądzę. Agnieszka była jego ukochaną córeczką. Mnie nie chciał, miał pretensje do mamy, zawsze wypominał jej, że nie usunęła ciąży. Myślę, iż chciał mieć kobietę-dziecko, a nie matkę dziecka. To on mi wybrał imię, z kalendarza. Urodziłam się 20 lutego. Sprawdziłam. Mógł mi dać na imię Julia albo Elżbieta. Ale nie, on wybrał tę cholerną Zenobię! – Zerknęła na Marcina, który szybko odwrócił głowę. – Nie waż się roześmiać! – warknęła.
     – No, piękne nie jest – z trudem zachował powagę. – Co było potem?
     – Miałam trzynaście lat, kiedy zobaczyłam na własne oczy, co wyprawia z moją siostrą. Powiedziałam mamie, a ta się wściekła. Myślałam, że go zabije. Nawet się nie bronił, odwrotnie, twierdził, iż to jej wina, bo za szybko się postarzała. Na litość boską, nie miała jeszcze trzydziestu lat, a on twierdził, że jest za stara, żeby podniecać mężczyznę! Zabrała nas i uciekła. Nie miała pieniędzy, pracy, wykształcenia. Błąkałyśmy się po domach pomocy społecznej, zanim znalazła pracę i kąt dla nas.
     – Siostra była z wami?
    – Tak, lecz ojciec odszukał nas po dwóch miesiącach. Zagroził mamie, że jeżeli nie odda mu Agnieszki, to on wystąpi do sądu o opiekę nad nami, że nas odbierze. Miał pieniądze i układy, a mama tymczasową pracę i mały pokoik dla naszej trójki. Nie mogła wygrać, odpuściła. Agnieszka wróciła do tatusia.
Zena sięgnęła po filiżankę z kawą, podsuniętą jej przez Marcina. Piła wolno, chcąc tą zwykłą czynnością stłumić wewnętrzny dygot. W tej chwili z całą mocą nienawidziła mężczyzn każących jej wracać do wydarzeń, o których przez tyle lat usiłowała zapomnieć.
     Po krótkiej przerwie Konrad znów zadał pytanie.
     – Dlaczego matka nie poszła na policję, nie zgłosiła, że on molestuje dziecko?
     – Nie wiem, nigdy nie powiedziała. Z Agą straciłyśmy kontakt na długie lata. Poszłam na studia, mieszkałam w Poznaniu i tam mnie znalazła. Miała szesnaście lat i była w ciąży, tuż przed porodem.
     – Wiemy, że rodziła, ale w żadnym szpitalu nie odnotowano tego faktu. Pewnie urodziła gdzieś na melinie. Wiesz może, co się stało z dzieckiem? Przeżyło? – drążył Marcin z uporem i już wiedziała, że pilnie strzeżony przez tyle lat sekret wyjdzie na jaw. Niespodziewanie poczuła ulgę.
     – To Dominik.
     – Adoptowałaś go – powiedział Marcin cicho.
     Zdecydowała, że dość już było kłamstw. Wyprostowała plecy, jakby spadł z nich nagle jakiś ciężar i wzięła głęboki oddech, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy.
    – Nie! – odparła z desperacją. – Nie adoptowałam Dominika. Dałam Agnieszce mój dowód osobisty i dokument ubezpieczenia. Urodziła jako ja.
     – Nikt się nie zorientował? – zapytał zafascynowany jej opowieścią Konrad.
     – Wyglądała starzej niż ja. Nikt o nic nie pytał. Odebrałam ich ze szpitala i zabrałam do mnie, a na drugi dzień Aga zniknęła. Już jej nie zobaczyłam. Przed porodem nie zastanawiałyśmy się, jak wybrniemy z tego kłamstwa, a potem nie widziałam innego wyjścia, jak je podtrzymywać.
     – Wiesz, że popełniłyście przestępstwo?
     – Wiem i wcale nie żałuję. Gdybyście znali Dominika… Trochę się bałam, że mogą wystąpić jakieś skutki tego, że brała narkotyki, ale nie. Może dlatego, że miała dość rozumu, żeby nie brać w ciąży.
     – Kto jest ojcem Dominika? – spytał Marcin z obawą.
     – To było pierwsze pytanie, które zadałam Agnieszce i panicznie bałam się odpowiedzi. Na szczęście tatuś odrzucił ją, kiedy skończyła czternaście lat. Ona też zrobiła się dla niego za stara. Z żalu uciekła z domu i błąkała się wśród różnych meneli. Dziecko zrobił jej jakiś facet, któremu użyczyła swojego ciała w zamian za nocleg.
     Konrad wstał i sięgnął po kurtkę. Ubierał się powoli, nie odrywając wzroku od Zeny. Widział, jak wiele kosztowała ją ta rozmowa. Twarz jej poszarzała, oczy straciły blask. Nie wyglądała już jak beztroska panienka z pensji, teraz bardziej przypominała nauczycielkę, zmęczoną latami użerania się z krnąbrnymi, odpornymi na wiedzę uczniami.
     – Będziesz musiała to wszystko powtórzyć i wyjaśnić jeszcze kilka spraw, ale to już w trakcie oficjalnej rozmowy – oświadczył, zaciągając zamek kurtki. Było mu przykro, że za kilka dni znowu będzie musiała przechodzić przez koszmar wspomnień, ale co mógł na to poradzić?
     Nie mógł pozwolić sobie na poniechanie tego tematu tylko dlatego, że rozmowa o dawnych czasach sprawia kobiecie przykrość. Informacje musiały zostać zaprotokołowane, były zbyt ważne.
     – Kiedy? – spytała krótko, bez większego zainteresowania, jakby sprawa dotyczyła kogoś innego.
     – Damy znać.
     Zena zasępiła się. Drżącą ręką sięgnęła po filiżankę, podniosła do ust i zauważywszy, że jest pusta, powoli odstawiła na stół.
     – Co będzie z Dominikiem?– wykrztusiła zdławionym głosem.
     – Nie wiem – odparł Marcin ponuro.
     Razem z Konradem ruszyli ku drzwiom. Stała na środku kuchni, niezdolna do wykonania żadnego ruchu, a myśli uparcie krążyły wokół jednego tematu. Dopiero później, kiedy już poszli, uzmysłowiła sobie, że nie dotyczyły ani Dominika, ani siostry.
     – Marcin, zaczekaj! – zawołała z desperacją w głosie. Odwrócił się do niej, ale z jego twarzy nie mogła niczego wyczytać. – Czy pytanie, co będzie z nami, jest całkiem bez sensu?
     Przystanął i odwróciwszy się z dręczącą powolnością, spojrzał na nią całkowicie wypranym z emocji wzrokiem. Ręce trzymał w kieszeniach i nie mogła widzieć, jak kurczowo je zaciska.
     – A czy w ogóle było jakieś „my”?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz