niedziela, 10 maja 2015

Cień Sprzedawcy Snów (nowa wersja) - rozdział I część II



      Marcina nękał numer rejestracyjny samochodu Zeny. Mógłby dzięki niemu uzyskać cenne informacje, ale czuł, iż uznałaby to za nadużycie zaufania. Bał się, że w końcu nie wytrzyma i ją sprawdzi, więc na wszelki wypadek wyszedł z pokoju. Poszwendał się po komisariacie i poszedł do domu. Tam też go nosiło, nie mógł się na niczym skupić. Wreszcie za piętnaście szósta wyszedł z domu. To nie był mądry pomysł – przyszedł za wcześnie i musiał czekać przy barze. Przypomniał sobie zdjęcie w komórce i żeby zabić czas, zaczął mu się przyglądać. Kiedy barman postawił przed nim colę, odłożył na moment telefon i sięgnął po portfel. Uiściwszy żądaną kwotę, znów spojrzał na zdjęcie. W leżącym na barze telefonie Zena wyglądała tak, jakby też leżała, a kąt padania świata rozmywał jej twarz, nakładając na niążne cienie. Wtedy coś mu błysnęło w pamięci, ale jeszcze nie był pewien. Nie myśląc już o prawie Zeny do prywatności, wybrał numer kolegi wpisanego w kontakty jako Ender. Włączyła się poczta głosowa.
      – Cześć, Konrad. Zaraz wyślę ci zdjęcie, sprawdź, czy ci kogoś nie przypomina. Oddzwoń.
      Wysłał zdjęcie i jednym haustem wypił colę. Miał nadzieję, że się myli.
     Potem już nie myślał o zdjęciu i Enderze, bo przyszła Zena i całkowicie nim owładnęła. Później ledwo mógł sobie przypomnieć, co jedli, o czym rozmawiali… Sam nie wiedział, jak to się stało, że znaleźli się na parkiecie, że tulił ją w ramionach…
     – Chodźmy stąd – powiedziała nagle. – Chcę być z tobą sama.
     Całowali się, idąc do samochodu, potem w samochodzie, potem musiała zjechać na pobocze, żeby znów się mogli całować.
    – Co za cholerną sukienkę musiałaś ubrać – marudził. – Jakbym nie próbował, ciągle access denied. Nie dość, że przylega jak druga skóra, to jeszcze te pieprzone guziczki! Jak ty z tego wychodzisz?
     – To jest sukienka na rozbieraną randkę, musisz wykazać się inwencją!
     – Rozum mi się zawiesił i mogę myśleć tylko o jednym. Nawet nie wiem, dokąd mnie wieziesz. – Próbował rozeznać się w okolicy, lecz w światłach samochodu widział tylko drzewa rosnące po obu stronach drogi.
     – Na manowce, czyli do mnie. Minęliśmy Czarne, teraz jedziemy na Równe.
     Pomyślał, że kontakt z tą niepokojącą kobietą musiał mu odebrać rozum w większym stopniu, niż podejrzewał, skoro w mijanych widokach nie dostrzegł nic znajomego, nie zauważył, iż jest prawie u siebie. Jeszcze trochę, a gotów nie rozpoznać rodzinnego domu.
     – U kogo tam mieszkasz? – spytał, bo Zena na pewno nie była wiślanką. Uznał, że przyjechała z wizytą do kogoś z rodziny.
     – U siebie. I nie na Równem, tylko obok. Nazywają to miejsce „Za krzywym skoruszniokiem”, nie pytaj mnie dlaczego.
    – Wiem, gdzie to jest. Tam rośnie taka wielka krzywa jarzębina, czyli skoruszniok. Nie wiedziałem, że ty to kupiłaś.
     – To co z ciebie za policjant?
     – Otumaniony tobą.

     Wchodząc do domu, Zena dziękowała wszelkim mocom, że Dominik wyjechał. Zastanawiała się też, czy nie ma gdzieś na widoku śladów jego istnienia. Uznała, iż może bezpiecznie udawać samotnie mieszkającą kobietę, gdyż wszystkie przedmioty pozostawione przez niego w widocznych miejscach z powodzeniem mogła przedstawiać jako swoje, nawet ubrania syna od biedy na nią pasowały. Gorzej z butami, ale przecież Marcin nie będzie grzebał w ich szafce na obuwie.
     Z westchnieniem ulgi wsunęła się w jego ramiona. Tylko ten jeden raz, potem ich drogi się rozejdą i jej sekret pozostanie sekretem.
     Marcin znów walczył z sukienką, oczywiście bez powodzenia. Zena miała mniej problemów z jego koszulą, po prostu szarpnęła mocno i guziki rozprysnęły się po przedpokoju.
     – Spryciara – szepnął jej w ucho. – Ja też tak mogę? – Nie czekając na odpowiedź, chwycił dwiema rękami materiał tuż przy guziczkach i podobnie jak ona mocno szarpnął. Ku jego zaskoczeniu guziki ani drgnęły, natomiast sukienka z cichym chrzęstem podzieliła się na dwie części. – Naprawdę spryciara. – Rozsunął do końca zamek błyskawiczny ukryty przemyślnie pod guzikową listwą. – Ten, kto to wymyślił, powinien dostać Nobla.
     – Na pewno doceni twą pochwałę – roześmiała się, wysuwając ręce z rękawów sukni.
     Nie odpowiedział. Po prostu wziął ją na ręce i ruszył w głąb domu.
     – Gdzie? – Przystanął przed pierwszymi drzwiami.
     – Następne – szepnęła, całując go w ucho.
     Nacisnął łokciem klamkę i wszedł do środka. W półmroku dostrzegł pod oknem łóżko z nieco rozgrzebaną pościelą. Podszedł i rzucił swój ciężar na sam środek.

     Leżeli w milczeniu wtuleni w siebie. Wreszcie Marcin z westchnieniem zsunął się z niej i ułożył obok.
     – Za kilka lat, kiedy już odzyskam władzę w nogach, pójdę po coś do picia – jęknął.
     – A ja zapalę. O ile moje płuca jeszcze funkcjonują.
     Znów leżeli w milczeniu. Mężczyzna leniwie bawił się jej włosami, wreszcie wstał i nagi poszedł do kuchni. Wrócił po chwili z papierosami i colą. Podał Zenie szklankę, potem papierosa. Sam też zapalił, przysiadając na łóżku i spojrzał na nią poważnie, bez uśmiechu.
     – Musimy porozmawiać. Strasznie nie lubię, jak ktoś robi ze mnie idiotę.
     – Co się stało? – spytała, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Chyba nie poszło tak gładko, jak planowała.
     – To się stało, że byłaś dziewicą!
     – Zdawało ci się – mruknęła. Starannie unikała patrzenia mu w oczy. – A jeśli nawet, to czy to jest w Polsce karalne? Czy każda kobieta musi obligatoryjnie tracić cnotę przed trzydziestką? Może ja ślubowałam czystość?! – Wiedziała, że mówi bzdury, ale jego potępiające spojrzenie wyprowadzało ją z równowagi.
     – Dlaczego teraz?
     – Może nikt przedtem mi się nie podobał!
     – Pochlebiasz mi, Zeno. Jesteś dokładnie taką kobietą, jaką sobie wymarzyłem… – Zauważył, że odprężyła się, a na jej ustach zagościł nieśmiały uśmiech. – …i kłamiesz!
     Uśmiech zniknął.
     – Dlaczego tak uważasz?
     – Zeno, w restauracji pytałem cię, czy masz kogoś. Odpowiedziałaś, że jesteś wolna jak ptak.
     – Bo jestem.
     – A Dominik?
     Krew odpłynęła z jej twarzy. Zagryzła nerwowo usta, wpatrując się w Marcina wielkimi, przerażonymi oczami.
     – Skąd wiesz o Dominiku?
     – Widziałem was. I słyszałem. Mówił do ciebie „mamo”!
    – Myślałam, że pytając, czy mam kogoś, miałeś na myśli męża, kochanka czy coś takiego. Dominik to co innego, on jest moim dzieckiem! Nie musiałam o nim mówić. Nie okłamałam cię! Po prostu nie powiedziałam wszystkiego! – wyjaśniła, łudząc się jeszcze, że on się tym zadowoli, że nie będzie drążył dalej.
     – No właśnie! – warknął, czując, że ma ochotę walnąć pięścią w ścianę. – Dalej nie mówisz wszystkiego. Po dwóch tysiącach lat kolejny przypadek niepokalanego poczęcia?!
     – Nawet tu, w Wiśle, musieliście słyszeć o adopcji! – Użyła ostatniego argumentu, podświadomie czując, że nie na wiele się to zda.
     Marcinowi opadły ręce. Zena wiła się jak piskorz, wymyślała coraz to nowe wymówki. Poczuł zniechęcenie. Jaki był sens dochodzić prawdy, skoro ona nie potrafiła być z nim szczera?
     – Jest do ciebie tak podobny, że mógłby cię udawać przy kontroli paszportowej. – Spojrzał na nią ze smutkiem i sięgnął po ubranie. – Pójdę już. Szkoda. Miałem nadzieję, że to będzie coś więcej niż tylko seks, choćby nawet tak doskonały.
     Kiedy zapinał spodnie, zadzwonił jego telefon. Wyjął aparat z kieszeni i odebrał połączenie, nie spojrzawszy nawet na wyświetlacz.
     – Czego? – warknął do słuchawki.
     – Tu Konrad, musimy pogadać.
     – Dobra, zadzwońźniej.
     – Teraz! To zdjęcie… Pamiętasz Sprzedawcę Snów?
     – Kurwa! Tak mi chodziło po głowie, że to wtedy ją widziałem, dlatego wysłałem ci jej zdjęcie! – Marcin kątem oka spojrzał na wpatrującą się w niego Zenę. – Nie chciałem grzebać w aktach, a wiedziałem, że ty na pewno pamiętasz.
     – Dobrze ci chodziło i dobrze pomyślałeś. Skąd masz to zdjęcie? Bo na nim ona jeszcze żyje!
     – Oczywiście, że ona żyje. Właśnie jestem w jej domu.
     Zena patrzyła na mężczyznę w osłupieniu. Miał jej zdjęcie, mało tego, on komuś je pokazał. Zastanawiali się, czy ona żyje? Czy oni na pewno są normalni? Słyszała, że Marcin objaśnia temu komuś, jak do niej dojechać i mówi, że będą czekać. Wreszcie się rozłączył i sięgnął po koszulę, Przez chwilę siłował się z nią, usiłując zapiąć nieistniejące guziki, wreszcie, zauważywszy, co właściwie próbuje zrobić, wzruszył ramionami i wepchnął luźne poły w spodnie. Dopiero wtedy spojrzał na obserwującą go w milczeniu kobietę.
     – Ubierz się, Konrad już do nas jedzie. Musimy pogadać we trójkę.
     – Jaki Konrad?
     – Mój kolega, gliniarz z Cieszyna.
     – Co on ma wspólnego ze mną? To jakiś żart czy co? O tej porze będzie składał wizyty?! – Czuła, że kompletnie przestała panować nad sytuacją. Nie było to przyjemne uczucie. Ostatni raz doświadczyła go czternaście lat temu, lecz ciągle jeszcze pamiętała swą bezradność. Wtedy przysięgła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli, by ktoś decydował za nią. – Nie ma mowy! Nie zgadzam się na odwiedziny obcego człowieka w środku nocy. Możemy spotkać się jutro.
     – Sorry, ale to nie może czekać. Poza tym, jak może pamiętasz, przyjechałem tu z tobą. Jak według ciebie mam wrócić? Nie mam ochoty dymać po nocy piętnaście kilometrów. Tu jest las i jest ciemno – spojrzał na Zenę z udawanym przerażeniem – mogę zabłądzić. A jak mnie coś zeżre? Podobno tu są sarny!
     Roześmiała się, chociaż wcale nie było jej wesoło.
     – Skąd miałeś moje zdjęcie? – spytała znienacka.
     Marcin się speszył.
     – Zrobiłem je, kiedy siedziałaś w ogródku z Dominikiem.
     – I wysłałeś je temu Konradowi. Po co?
     – Dowiesz się, jak przyjedzie – odparł, chcąc odwlec niezbyt przyjemną rozmowę. – Nie ma sensu tego wszystkiego potem powtarzać.
     – Nie powiedziałeś mi, że zrobiłeś mi zdjęcie. Nie zapytałeś, czy możesz je komuś wysłać. Jak to się ma do twojej prawdomówności?
     – Przecież cię nie okłamałem, po prostu… – urwał i popatrzył na Zenę.
     – No właśnie! Zrobiłeś dokładnie to samo co ja, nie powiedziałeś wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz