Marcina
nękał
numer rejestracyjny samochodu Zeny. Mógłby
dzięki
niemu uzyskać
cenne informacje, ale czuł,
iż
uznałaby
to za nadużycie
zaufania. Bał
się,
że
w końcu
nie wytrzyma i ją
sprawdzi, więc
na wszelki wypadek wyszedł
z pokoju. Poszwendał
się
po komisariacie i poszedł
do domu. Tam też
go nosiło,
nie mógł
się
na niczym skupić.
Wreszcie za piętnaście
szósta wyszedł
z domu. To nie był
mądry
pomysł
– przyszedł
za wcześnie
i musiał
czekać
przy barze. Przypomniał
sobie zdjęcie
w komórce i żeby
zabić
czas, zaczął
mu się
przyglądać.
Kiedy barman postawił
przed nim colę,
odłożył
na moment telefon i sięgnął
po portfel. Uiściwszy
żądaną
kwotę,
znów spojrzał
na zdjęcie.
W leżącym
na barze telefonie Zena wyglądała
tak, jakby też
leżała,
a kąt
padania świata
rozmywał
jej twarz, nakładając
na nią
różne
cienie. Wtedy coś
mu błysnęło
w pamięci,
ale jeszcze nie był
pewien. Nie myśląc
już
o prawie Zeny do prywatności,
wybrał
numer kolegi wpisanego w kontakty jako Ender. Włączyła
się
poczta głosowa.
–
Cześć,
Konrad. Zaraz wyślę
ci zdjęcie,
sprawdź,
czy ci kogoś
nie przypomina. Oddzwoń.
Wysłał
zdjęcie
i jednym haustem wypił
colę.
Miał
nadzieję,
że
się
myli.
Potem
już
nie myślał
o zdjęciu
i Enderze, bo przyszła
Zena i całkowicie
nim owładnęła.
Później
ledwo mógł
sobie przypomnieć,
co jedli, o czym rozmawiali… Sam nie wiedział,
jak to się
stało,
że
znaleźli
się
na parkiecie, że
tulił
ją
w ramionach…
–
Chodźmy
stąd
– powiedziała
nagle. – Chcę
być
z tobą
sama.
Całowali
się,
idąc
do samochodu, potem w samochodzie, potem musiała
zjechać
na pobocze, żeby
znów się
mogli całować.
– Co
za cholerną
sukienkę
musiałaś
ubrać
– marudził.
– Jakbym nie próbował,
ciągle
access
denied.
Nie dość,
że
przylega jak druga skóra, to jeszcze te pieprzone guziczki! Jak ty z
tego wychodzisz?
– To
jest sukienka na rozbieraną
randkę,
musisz wykazać
się
inwencją!
–
Rozum mi się
zawiesił
i mogę
myśleć
tylko o jednym. Nawet nie wiem, dokąd
mnie wieziesz. – Próbował
rozeznać
się
w okolicy, lecz w światłach
samochodu widział
tylko drzewa rosnące
po obu stronach drogi.
– Na
manowce, czyli do mnie. Minęliśmy
Czarne, teraz jedziemy na Równe.
Pomyślał,
że
kontakt z tą
niepokojącą
kobietą
musiał
mu odebrać
rozum w większym
stopniu, niż
podejrzewał,
skoro w mijanych widokach nie dostrzegł
nic znajomego, nie zauważył,
iż
jest prawie u siebie. Jeszcze trochę,
a gotów nie rozpoznać
rodzinnego domu.
– U
kogo tam mieszkasz? – spytał,
bo Zena na pewno nie była
wiślanką.
Uznał,
że
przyjechała
z wizytą
do kogoś
z rodziny.
– U
siebie. I nie na Równem, tylko obok. Nazywają
to miejsce „Za krzywym skoruszniokiem”, nie pytaj mnie dlaczego.
–
Wiem, gdzie to jest.
Tam rośnie
taka wielka krzywa jarzębina,
czyli skoruszniok. Nie wiedziałem,
że
ty to kupiłaś.
– To
co z ciebie za policjant?
–
Otumaniony tobą.
Wchodząc
do domu, Zena dziękowała
wszelkim mocom, że
Dominik wyjechał.
Zastanawiała
się
też,
czy nie ma gdzieś
na widoku śladów
jego istnienia. Uznała,
iż
może
bezpiecznie udawać
samotnie mieszkającą
kobietę,
gdyż
wszystkie przedmioty pozostawione przez niego w widocznych miejscach
z powodzeniem mogła
przedstawiać
jako swoje, nawet ubrania syna od biedy na nią
pasowały.
Gorzej z butami, ale przecież
Marcin nie będzie
grzebał
w ich szafce na obuwie.
Z
westchnieniem ulgi wsunęła
się
w jego ramiona. Tylko ten jeden raz, potem ich drogi się
rozejdą
i jej sekret pozostanie sekretem.
Marcin
znów walczył
z sukienką,
oczywiście
bez powodzenia. Zena miała
mniej problemów z jego koszulą,
po prostu szarpnęła
mocno i guziki rozprysnęły
się
po przedpokoju.
–
Spryciara –
szepnął
jej w ucho. – Ja też
tak mogę?
– Nie czekając
na odpowiedź,
chwycił
dwiema rękami
materiał
tuż
przy guziczkach i podobnie jak ona mocno szarpnął.
Ku jego zaskoczeniu guziki ani drgnęły,
natomiast sukienka z cichym chrzęstem
podzieliła
się
na dwie części. – Naprawdę
spryciara. – Rozsunął
do końca
zamek błyskawiczny
ukryty przemyślnie
pod guzikową
listwą.
– Ten, kto to wymyślił,
powinien dostać
Nobla.
– Na
pewno doceni twą
pochwałę
– roześmiała
się,
wysuwając
ręce
z rękawów
sukni.
Nie
odpowiedział.
Po prostu wziął
ją
na ręce
i ruszył
w głąb
domu.
–
Gdzie? –
Przystanął
przed pierwszymi drzwiami.
–
Następne
– szepnęła,
całując
go w ucho.
Nacisnął
łokciem
klamkę
i wszedł
do środka.
W półmroku
dostrzegł
pod oknem łóżko
z nieco rozgrzebaną
pościelą.
Podszedł
i rzucił
swój ciężar
na sam środek.
Leżeli
w milczeniu wtuleni w siebie. Wreszcie Marcin z westchnieniem zsunął
się
z niej i ułożył
obok.
– Za
kilka lat, kiedy już
odzyskam władzę
w nogach, pójdę
po coś
do picia – jęknął.
– A
ja zapalę.
O ile moje płuca
jeszcze funkcjonują.
Znów
leżeli
w milczeniu. Mężczyzna
leniwie bawił
się
jej włosami,
wreszcie wstał
i nagi poszedł
do kuchni. Wrócił
po chwili z papierosami i colą.
Podał
Zenie szklankę,
potem papierosa. Sam też
zapalił,
przysiadając
na łóżku
i spojrzał
na nią
poważnie,
bez uśmiechu.
–
Musimy porozmawiać.
Strasznie nie lubię,
jak ktoś
robi ze mnie idiotę.
– Co
się
stało?
– spytała,
czując
nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Chyba nie poszło
tak gładko,
jak planowała.
– To
się
stało,
że
byłaś
dziewicą!
–
Zdawało
ci się
– mruknęła.
Starannie unikała
patrzenia mu w oczy. – A jeśli
nawet, to czy to jest w Polsce karalne? Czy każda
kobieta musi obligatoryjnie tracić
cnotę
przed trzydziestką?
Może
ja ślubowałam
czystość?!
– Wiedziała,
że
mówi bzdury, ale jego potępiające
spojrzenie wyprowadzało
ją
z równowagi.
–
Dlaczego teraz?
–
Może
nikt przedtem mi się
nie podobał!
–
Pochlebiasz mi,
Zeno. Jesteś
dokładnie
taką
kobietą,
jaką
sobie wymarzyłem…
– Zauważył,
że
odprężyła
się,
a na jej ustach zagościł
nieśmiały
uśmiech.
– …i kłamiesz!
Uśmiech
zniknął.
–
Dlaczego tak
uważasz?
–
Zeno, w restauracji
pytałem
cię,
czy masz kogoś.
Odpowiedziałaś,
że
jesteś
wolna jak ptak.
– Bo
jestem.
– A
Dominik?
Krew
odpłynęła
z jej twarzy. Zagryzła
nerwowo usta, wpatrując
się
w Marcina wielkimi, przerażonymi
oczami.
–
Skąd
wiesz o Dominiku?
–
Widziałem
was. I słyszałem.
Mówił
do ciebie „mamo”!
–
Myślałam,
że
pytając,
czy mam kogoś,
miałeś
na myśli
męża,
kochanka czy coś
takiego. Dominik to co innego, on jest moim dzieckiem! Nie musiałam
o nim mówić.
Nie okłamałam
cię!
Po prostu nie powiedziałam
wszystkiego! – wyjaśniła,
łudząc
się
jeszcze, że
on się
tym zadowoli, że
nie będzie
drążył
dalej.
– No
właśnie!
– warknął,
czując,
że
ma ochotę
walnąć
pięścią
w ścianę.
– Dalej nie mówisz wszystkiego. Po dwóch tysiącach
lat kolejny przypadek niepokalanego poczęcia?!
–
Nawet tu, w Wiśle,
musieliście
słyszeć
o adopcji! – Użyła
ostatniego argumentu, podświadomie
czując,
że
nie na wiele się
to zda.
Marcinowi
opadły
ręce.
Zena wiła
się
jak piskorz, wymyślała
coraz to nowe wymówki. Poczuł
zniechęcenie.
Jaki był
sens dochodzić
prawdy, skoro ona nie potrafiła
być
z nim szczera?
–
Jest do ciebie tak
podobny, że
mógłby
cię
udawać
przy kontroli paszportowej. – Spojrzał
na nią
ze smutkiem i sięgnął
po ubranie. – Pójdę
już.
Szkoda. Miałem
nadzieję,
że
to będzie
coś
więcej
niż
tylko seks, choćby
nawet tak doskonały.
Kiedy
zapinał
spodnie, zadzwonił
jego telefon. Wyjął
aparat z kieszeni i odebrał
połączenie,
nie spojrzawszy nawet na wyświetlacz.
–
Czego? – warknął
do słuchawki.
– Tu
Konrad, musimy pogadać.
–
Dobra, zadzwoń
później.
–
Teraz! To zdjęcie…
Pamiętasz
Sprzedawcę
Snów?
–
Kurwa! Tak mi
chodziło
po głowie,
że
to wtedy ją
widziałem,
dlatego wysłałem
ci jej zdjęcie!
– Marcin kątem
oka spojrzał
na wpatrującą
się
w niego Zenę.
– Nie chciałem
grzebać
w aktach, a wiedziałem,
że
ty na pewno pamiętasz.
–
Dobrze ci chodziło
i dobrze pomyślałeś.
Skąd
masz to zdjęcie?
Bo na nim ona jeszcze żyje!
–
Oczywiście,
że
ona żyje.
Właśnie
jestem w jej domu.
Zena
patrzyła
na mężczyznę
w osłupieniu.
Miał
jej zdjęcie,
mało
tego, on komuś
je pokazał.
Zastanawiali się,
czy ona żyje?
Czy oni na pewno są
normalni? Słyszała,
że
Marcin objaśnia
temu komuś,
jak do niej dojechać
i mówi, że
będą
czekać.
Wreszcie się
rozłączył
i sięgnął
po koszulę,
Przez chwilę
siłował
się
z nią,
usiłując
zapiąć
nieistniejące
guziki, wreszcie, zauważywszy,
co właściwie
próbuje zrobić,
wzruszył
ramionami i wepchnął
luźne
poły
w spodnie. Dopiero wtedy spojrzał
na obserwującą
go w milczeniu kobietę.
–
Ubierz się,
Konrad już
do nas jedzie. Musimy pogadać
we trójkę.
–
Jaki Konrad?
–
Mój kolega,
gliniarz z Cieszyna.
– Co
on ma wspólnego ze mną?
To jakiś
żart
czy co? O tej porze będzie
składał
wizyty?! – Czuła,
że
kompletnie przestała
panować
nad sytuacją.
Nie było
to przyjemne uczucie. Ostatni raz doświadczyła
go czternaście
lat temu, lecz ciągle
jeszcze pamiętała
swą
bezradność.
Wtedy przysięgła
sobie, że
nigdy więcej
nie pozwoli, by ktoś
decydował
za nią.
– Nie ma mowy! Nie zgadzam się
na odwiedziny obcego człowieka
w środku
nocy. Możemy
spotkać
się
jutro.
–
Sorry, ale to nie
może
czekać.
Poza tym, jak może
pamiętasz,
przyjechałem
tu z tobą.
Jak według
ciebie mam wrócić?
Nie mam ochoty dymać
po nocy piętnaście
kilometrów. Tu jest las i jest ciemno – spojrzał
na Zenę
z udawanym przerażeniem
– mogę
zabłądzić.
A jak mnie coś
zeżre?
Podobno tu są
sarny!
Roześmiała
się,
chociaż
wcale nie było
jej wesoło.
–
Skąd
miałeś
moje zdjęcie?
– spytała
znienacka.
Marcin
się
speszył.
–
Zrobiłem
je, kiedy siedziałaś
w ogródku z Dominikiem.
– I
wysłałeś
je temu Konradowi. Po co?
–
Dowiesz się,
jak przyjedzie – odparł,
chcąc
odwlec niezbyt przyjemną
rozmowę.
– Nie ma sensu tego wszystkiego potem powtarzać.
–
Nie powiedziałeś
mi, że
zrobiłeś
mi zdjęcie.
Nie zapytałeś,
czy możesz
je komuś
wysłać.
Jak to się
ma do twojej prawdomówności?
–
Przecież
cię
nie okłamałem,
po prostu… – urwał
i popatrzył
na Zenę.
– No
właśnie!
Zrobiłeś
dokładnie
to samo co ja, nie powiedziałeś
wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz