piątek, 1 maja 2015

Cień Sprzedawcy Snów (nowa wersja) - rozdział I część I

 

Gdzieś tam w ponurym lesie czai się zło. 

To Sprzedawca Snów czyha na kolejną ofiarę.

 


     Cień Sprzedawcy Snów mnie nie usatysfakcjonował, zepsuły go wynikające z niedoświadczenia błędy i brak odpowiedniej redakcji. 

     Ponieważ jednak jest on moim pierwszym dzieckiem, nie mogłam tak po prostu go porzucić i zapomnieć. 

     Poświęciłam trzy miesiące na udoskonalenie i dzisiaj mam przyjemność zaprezentować  Cień Sprzedawcy Snów  w nowej (poprawionej i rozszerzonej) wersji

.
ROZDZIAŁ I

        Marcin Cieślar postawił na stoliku kupioną przed chwilą kawę, usiadł i z przyzwyczajenia przyjrzał się otaczającym go ludziom.
        W kawiarnianym ogródku nie było tłoku, może dlatego, że maj w tym roku bardziej przypominał kwiecień. Z dnia na dzień temperatura potrafiła spaść o ponad dziesięć stopni po to tylko by nazajutrz znów się podnieść. Może druga połowa miesiąca będzie lepsza?
       Jeden ze stolików okupowała grupka nastolatków racząca się przedziwną kombinacją lodów owocowych i coli, wymieszanych w jednym pucharku i tworzących obrzydliwie prezentującą się maź. Przy kolejnym pani pretendująca do miana gorącej czterdziestki wściekłym szeptem pouczała siedzącą obok dziewczynę:
        – Nie mów do mnie „babciu”! Tyle razy cię o to prosiłam! I tak nikt nie uwierzy, że jestem tak stara, żeby być babcią dwudziestoletniej dziewuchy, wyglądam co najwyżej na czterdzieści lat.
      Twarz kobiety zdobił wymyślny makijaż. Obcisłe spodnie rurki i falbaniasta, króciutka bluzeczka z dekoltem „na dwanaście osób”, odsłaniająca wałek tłuszczu nad paskiem spodni, nie były w stanie odjąć jej lat.
      Cieślara doleciał stłumiony chichot. Przy stoliku z lewej siedziała trzydziestoletnia może kobieta z nastoletnim, uderzająco do niej podobnym chłopcem. Urzekła go jej nieskazitelna, smagła cera i przepiękne włosy, długie, gęste i smoliście czarne, na skrętach połyskujące grafitem. Chłopiec miał ten sam kolor włosów, tyle że jego były proste. Oczu kobiety nie widział, gdyż nosiła przeciwsłoneczne okulary, ale oczy chłopaka były jak dwa węgle i mężczyzna był pewien, że ona ma takie same.
      Marcin usłyszał roześmiany głos kobiety:
      – Rycząca czterdziestka.
      Chłopiec ponownie zachichotał.
      – Prędzej wyjąca pięćdziesiątka – odparł – ale bardziej mi wygląda na jęczącą sześćdziesiątkę!
      – Historia nawigacji nie uczy o jęczących sześćdziesiątkach, mój dobry Dominiku.
     – Myślę, że dlatego tak się stało, bo żaden z wielkich nawigatorów nigdy nie zawitał w Wiśle w ogródku u Szturca! Mamo, musimy iść
     Marcin zamyślił się. Kobieta przypominała mu kogoś. Nawet bardzo przypominała, ale nie mógł sobie przypomnieć ani osoby, ani okoliczności. Miał jedynie głębokie przeświadczenie, że nie było to nic przyjemnego. Dyskretnie zrobił jej zdjęcie komórką, tak na wszelki wypadek.
     Bezwiednie ruszył za oddalającą się parą. Widział, jak na parkingu wyjmują z samochodu torbę i plecak, jak ładują to do bagażnika stojącego opodal autokaru, jak żegnają się uściskami. To ostatnie go zadziwiło – chłopak był w wieku, który zazwyczaj wykluczał okazywanie uczuć rodzicom.
     Autokar ruszył, kobieta wróciła do samochodu, suzuki SX4 z napędem na cztery koła. Mężczyzna zanotował w pamięci numer rejestracyjny z literami PKR.
     Nieznajoma zdjęła żakiet, wrzuciła go na tylne siedzenie i poszła w stronę centrum. Ruszył za nią, wyzywając się w myślach od porąbanych stalkerów, ale zaraz wytłumaczył sobie, że przecież musi wrócić do pracy, czyli i tak iść w tamtym kierunku. Grunt to dorobić sobie dobrą ideologię
   Na drodze kobiety stanął podstarzały lowelas, który z racji posiadania kilku lokali gastronomicznych i tłustego konta bankowego uważał się za dar od Boga dla każdej osoby płci przeciwnej.
      – Dzień dobry, pani Zenuniu – zaczął się ślinić nad jej ręką.
     Cieślar zauważył na jej twarzy grymas niechęci i obrzydzenia. Widocznie dla niej Andrzej Wantulok darem bożym nie był.
        – Dzień dobry – odpowiedziała lodowatym tonem – i do widzenia, śpieszę się.
      – Do czego? – zdziwił się niemłody adonis. – Przecież wysłała pani syneczka na wycieczkę i została sama, to do czego się tu śpieszyć?
      – Do pracy. Są tacy, panie Wantulok, którzy muszą zarabiać na życie.
      – Pani sobie żartuje. Wszyscy wiedzą, że dostała pani taaaki spadek, to po co pracować? Poza tym pani wcale nie jeździ do pracy, tylko siedzi w domu. Męża też pani nie ma, żeby koło niego robić. Nuda! Zabiorę panią do siebie, zrobimy imprezkę
      – No to zróbcie – warknęła niezbyt uprzejmie, już wyraźnie zniecierpliwiona. – Z tym że beze mnie. Nie mam czasu ani na takie głupoty, ani na pana towarzystwo!
      – Ja dużo mogę – zaczął rozzłoszczony, lecz mu przerwała.
     – Podobno wcale nie tak dużo, jakby pan chciał – zakpiła. – Niektóre panie były ponoć bardzo zawiedzione…
      – Ty parszywa krowo! – wysyczał z wściekłością. – Jak cię dorwę, to…
    – To co pan zrobi, panie Wantulok? – spytał uprzejmie Marcin, który zafascynowany wymianą zdań zdążył podejść dość blisko. – Niech pan dokończy, może wyjdzie z tego całkiem zgrabna groźba karalna.
    – No co pan, przecież to było tylko takie gadanie. – Wantulok nerwowo zatarł dłonie. – Do widzenia państwu…
      Okręcił się na pięcie i szybko odszedł, mamrocząc coś pod nosem. Kobieta spojrzała na Cieślara z niechęcią.
      – Dziękuję, ale nie byłam damą w opałach, rycerz nie był mi potrzebny.
    – Zapewne, jednakowoż jestem tu, by służyć i bronić… tak chyba mówią w amerykańskich serialach, prawda?
     – Pan jest policjantem? – zdziwiła się, wyraźnie zaskoczona.
     – Komisarz Marcin Cieślar. – Skłonił lekko głowę, powściągając chęć sięgnięcia po legitymację.
     – Zena Branicka. – Podała mu rękę na powitanie.
     Kiedy ujął jej dłoń, poczuł się tak, jakby poraził go prąd, a cała krew popłynęła mu najpierw do nóg, potem do głowy, by wreszcie umiejscowić się w zupełnie innym, niezbyt fortunnie wybranym miejscu.
     – Zena? – zapytał, chcąc oderwać myśli od niepożądanej reakcji swojego ciała. – Od czego to?
    – Nie powiem i nie wymusi pan na mnie zeznań na ten temat – uśmiechnęła się, zdejmując okulary.
      Przeżył kolejne zaskoczenie. Był pewien, że jej oczy będą miały ten sam kolor głębokiej czerni co oczy Dominika, tymczasem były w niespotykanym odcieniu butelkowej zieleni, jak jezioro o zmierzchu. Chciałby zatonąć w takim jeziorze… Z wysiłkiem odsunął również tę myśl.
     – Idzie pani w zaparte? Nie szkodzi, prędzej czy później ktoś panią sypnie! – oznajmił z poważną miną.
     – Oprócz mnie nikt nie wie…
     – Nieprawda! Ktoś pani nadał to imię, ktoś zapisał je w urzędzie, dodajmy do tego szkołę, wydział meldunkowy i tak dalej. Jak coś wie więcej niż jedna osoba, to już żadna tajemnica.
    – Teraz pan mówi jak agent specjalny.
    – Chyba raczej niespecjalny, bo nie mam pojęcia, co mógłbym pani zaproponować, żeby zgodziła się pani spędzić ze mną wieczór. Wiem tylko, że imprezka na pewno nie wchodzi w grę.
    Tym ją rozśmieszył. Stwierdziła, że podoba jej się ten komisarz agent niespecjalny i chętnie zrezygnuje dla niego z zaplanowanych na wieczór zajęć.
     – Może mnie pan zaprosić na kolację do Szturca – zaproponowała i natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełnia błędu. Ale było już za późno, gdyby teraz zmieniła zdanie, wyszłaby na idiotkę. Tym bardziej że mężczyzna zdążył już z uśmiechem skinąć głową.
     – Wobec tego niniejszym zapraszam. Życzy pani z tańcami?
     – Życzę sobie bez tańców, dla pana dobra. Mam dysrytmię.
     – Dys… co? – na moment zbaraniał.
     – Dysrytmię – roześmiała się, rozbawiona jego miną. – Teraz wszystkie braki w edukacji tłumaczy się jakąś „dys”. Gówniarzowi nie chce się uczyć i od razu ma dysleksję, dysortografię albo dyskalkulię… no to ja mam dysrytmię. Uważam, że to brzmi lepiej niż dwie lewe nogi.
    – Zapewne! – Marcin na próżno starał się zachować powagę – Podoba mi się to określenie i będę się go trzymał, bo sam mam podobny problem. Będziemy więc poruszać się dostojnym krokiem jak moi dziadkowie.
    – A ile lat liczą sobie dziadkowie?
    – Dziadek ma osiemdziesiąt dwa, a babcia siedemdziesiąt cztery.
    – Młódka… – westchnęła Zena z udawaną zazdrością.
    – Tak. Dlatego dziadek jest zazdrosny jak Otello. Nadmieniam, że jestem do niego podobny.
     – Dobrze więc się składa, że ja nie pasuję do roli złotowłosej Desdemony. O której?
     – Co o której? – przez chwilę stracił główny wątek. – A, kolacja. Gdzie pani mieszka? Przyjadę po panią o szóstej, dobrze?
    – Niedobrze. Przyjadę sama. O wpół do siódmej u Szturca, okej?

    Zena po raz kolejny zajrzała do szafy, przerzucając wieszaki w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na wieczór z przystojnym policjantem. Od godziny analizowała swój stan posiadania i ciągle nie mogła się zdecydować.
     – Idiotka! – poinformowała pusty pokój, uzmysłowiwszy sobie nagle, co robi. – Od zaglądania po kilkanaście razy do szafy jeszcze nikomu w niej nic nie przybyło i nie przybędzie! Nie ma takiej opcji!
     Wreszcie zdecydowała się na sukienkę z najnowszej kolekcji Zebry – szmaragdową, ze stójką. Sukienka miała przód zupełnie pozbawiony ozdób, za to tył zapinany był na milion malutkich guziczków.
     Tak właśnie określił to Dominik: „milion guziczków na rozbieraną randkę”.
     Właściwie, dlaczego nie miałaby to być rozbierana randka? Już dawno, a w zasadzie nigdy żaden mężczyzna nie wywarł na Zenie takiego wrażenia, poza tym pod względem czystości obyczajów wygrałaby w większości rankingów.
    Z wymyślnej fryzury zrezygnowała po kilku próbach, dochodząc po raz kolejny do wniosku, iż tego cholernego gąszczu żadna siła nie ujarzmi. Nieraz żałowała, że nie ma takiej mody, która nakazywałaby kobietom golić głowy na łyso. Upięła włosy w luźny kok, użyła kilku kropel Euphoria Blossom i zrobiła dyskretny makijaż. Wreszcie uznała, że lepiej nie będzie.
    Dojazd zajął jej około trzydziestu minut i przez ten czas ciągle zastanawiała się, czy aby nie popełnia błędu. Wreszcie na parkingu przed restauracją postanowiła, że nie zmieni zdania. Jest dojrzałą, poważną kobietą. Ma trzydzieści cztery lata, od lat prowadzi własną, liczącą się na rynku firmę i nie będzie wpadać w panikę z powodu randki z jakimś tam gliniarzem, którego pewnie nigdy więcej w życiu nie spotka. Raz może pozwolić sobie na szaleństwo, tym bardziej że ten gliniarz od kilku godzin nie chciał opuścić jej myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz