Tak mnie naszło, żeby napisać coś w nowej dla mnie konwencji.
No i napisałam, używając niestosowanego dotąd przeze mnie czasu i osoby. Wyszło jak wyszło...
Przez
dochodzący z łazienki szum wody przebija się kobiecy śpiew. To
ona. Ma piękny
głos
i lubi, gdy inni jej słuchają
i
gdy ją
chwalą.
Masz ochotę
pobiec i powiedzieć,
jak bardzo podoba ci się
ta piosenka, lecz jeden rzut oka na zachmurzoną
twarz mężczyzny
powoduje, że
kulisz ramiona, chcąc
w ten sposób stać
się
mniejszą,
może
nawet niewidzialną.
Wiesz, że
on cię
nie lubi, że
przeszkadza mu twoje istnienie.
Odrywasz
wzrok od ekranu, widząc,
że
wyszła
z łazienki.
Obserwujesz ją
spod zmrużonych
powiek, przeczuwając,
co zaraz nastąpi.
Nie na darmo ubrała
nową
bluzkę
z cekinami i dużym
dekoltem. Króciutka spódniczka podkreśla
piękną
figurę
i zgrabne nogi obute w czarne czółenka
na wysokich obcasach.
On
również
patrzy na kobietę,
lecz w jego wzroku nie ma zachwytu, tylko irytacja.
–
Dosyć
już
tego marudzenia! – warczy. – Pospiesz się,
klient nie będzie
czekać
w nieskończoność.
Jej
uśmiech
mógłby
zmiękczyć
skałę,
ale nie tego zagniewanego mężczyzny
o złym
spojrzeniu i zaciętej
twarzy.
–
Nie
ma innego sposobu? Koniecznie muszę
rozkładać
się
przed tym facetem?
–
Wiesz
dobrze, że
nie mamy pieniędzy.
Jak chcesz nakarmić
dzieciaka i zapłacić
czynsz? Chyba nie myślisz,
że
ja będę
zapierdzielać
na budowie, żebyś
ty mogła
leżeć
do góry dupą?!
Ze
złością
szarpie kobietę
za rękę,
ciągnąc
w stronę
drzwi. Zamykasz oczy, by tego nie widzieć.
Chciałabyś
móc zamknąć
również
uszy, by nie docierał
do ciebie jego podniesiony, szczekliwy głos.
Słyszysz
stukot obcasów. Zbliża
się,
zamiast oddalać.
Otwierasz oczy i widzisz ją
tuż
obok. Pochyla się
nad tobą,
szepcząc
do ucha:
–
Przykro mi,
kochanie. Naprawdę
muszę
iść,
ale nawet się
nie obejrzysz, a już
będę
z powrotem. Za to jutro pójdziemy do parku…
Na
zniecierpliwione syknięcie
urywa gwałtownie
i już
nie zwraca na ciebie uwagi. Idzie za nim, ta piękna,
mocno umalowana pani, której w gruncie rzeczy wcale nie znasz, mimo
że
jest całym
twoim światem.
Drzwi
zamykają
się
za nimi, słyszysz
szczęk
klucza obracającego
się
w zamku. Wzruszasz ramionami. Przecież
tak naprawdę
nie wierzyłaś,
gdy przyrzekała,
że
już
nigdy nie zostawi cię
samej. Masz niecałe
sześć
lat, lecz zdolności
rozpoznawania kłamstw
mógłby
ci pozazdrościć
niejeden dorosły.
Tyle ich słyszałaś
w swoim króciutkim życiu,
że
kilka więcej
nie robi żadnej
różnicy.
Ponownie
wbijasz wzrok w maleńki
ekran telewizora, z uwagą
śledząc
losy bohaterów. Nie przeszkadza ci czarno-biały
obraz, skąd
mogłabyś
wiedzieć,
że
film jest kolorowy? Nigdy dotąd
nie miałyście
telewizora. Kupiła
go dzisiaj. A może
ukradła?
Najważniejsze,
że
go przyniosła,
a potem on, ten pan, który ostatnio tak często
do niej przychodzi, jakimś
sposobem sprawił,
że
stara, zniszczona skrzynka zaczęła
działać.
Mijają
minuty. Bajka już
się
skończyła,
a ty jesteś
głodna.
Idziesz do kuchni, niewiele większej
od toalety w przychodni. Mieszkanie ma zaledwie czterdzieści
metrów, lecz blisko połowę powierzchni zajmuje pomieszczenie, do
którego nie macie prawa wstępu. Gospodarz trzyma tam swoje rzeczy i
za każdą bytnością pilnuje, czy aby, wychodząc, zamknął drzwi
na klucz. Wasz jedyny pokój jest niewielki, mieści
się
w nim szafa, komoda i dość
duże
łóżko,
w którym sypiacie razem, bo drugiego nie byłoby
gdzie wstawić.
W kuchni stoi kilka szafek i wciśnięty
w kąt
wąski
stolik. Gdy wysuwacie go na środek,
żeby
usiąść
do obiadu, blokuje przejście
do kuchenki gazowej. Ona zawsze się
z tego śmieje,
mówiąc,
że
dzięki
temu jest szczupła,
że
gdyby przytyła,
mogłaby
się
zaklinować
i na zawsze zostać
uwięzioną
między
stołem
a kuchenką.
Zaglądasz
do lodówki i krzywisz się,
widząc,
jak niewielki masz wybór. Dotykasz lepkiej kiełbasy,
ze wstrętem
cofasz dłoń
i wycierasz ją
w nogawkę
dżinsów,
potem decydujesz się
na żółty
ser. Wygląda
apetycznie. Zabierasz trzy plasterki i wraz z niedojedzoną
rano kromką
chleba zanosisz do taboretu, który w waszym pokoiku pełni
funkcję
stolika okolicznościowego.
Patrząc
na niezrozumiałe
sceny na ekranie, zjadasz swoją
kolację,
popijając
colą
czerstwe pieczywo.
Pan
i pani najpierw się
kłócą,
potem całują,
wreszcie zaczynają
się
rozbierać.
–
Będą
robić
seks – mruczysz sennie i przymykasz oczy.
Gdy
on do niej przychodzi, musisz spać
w kuchni na materacu i nie wolno ci ich podglądać.
Kiedyś
nie wytrzymałaś,
cichutko wślizgnęłaś
się
do pokoju i obserwowałaś,
dopóki cię
nie zauważyli.
Biła
cię
wtedy tak mocno, że
aż
musiał
ją
ociągnąć,
ale dzięki
temu wiesz, jak to jest, gdy ludzie robią
seks.
Budzi
cię
dziwny szum. To telewizor tak szumi, a ekran migocze białymi
punkcikami. Jest ci zimno, bo zasnęłaś
na kołdrze.
Drażni
cię
migoczący
i szumiący
odbiornik, lecz nie wiesz, jak go wyłączyć,
więc
naciągasz
kołdrę
na głowę
i znów zapadasz w sen.
Po
przebudzeniu sprawdzasz, czy wróciła.
Nie ma jej. Wcale się
nie boisz, bo to nie pierwszy raz. Przez chwilę
patrzysz na panią
z telewizora, ale po chwili nudzi cię
program, którego nie rozumiesz. Wyciągasz
spod łóżka
książkę
i zaczynasz czytać.
Czytałaś
ją
już
wiele razy, lecz nie masz innej, a wymyślony
dawno temu świat
nieodmiennie cię
fascynuje. Ponownie przeżywasz
radości
i smutki Sary Crewe, wyobrażając
sobie, że
jesteś
nią.
Chciałbyś
być
nią.
Nikt
nie wie, że
masz tę
książkę.
Nikt się
nawet nie domyśla,
że
umiesz czytać
i pisać.
Liczyć
też
już umiesz, na razie do dziesięciu. Sama nie wiesz, jakim sposobem
posiadłaś te umiejętności, lecz nie chcesz, żeby
ktoś
się
o tym wszystkim dowiedział.
Żeby
ona się
dowiedziała.
Boisz się,
że
znowu będzie
cię
bić,
jak wtedy, gdy przeczytałaś
jej wierszyk o słowiku.
Myślałaś,
że
się
ucieszy.
–
Nie cygań,
smarkulo! – syczała,
a jej śliczną
twarz wykrzywił
grymas odrazy. – Na pewno nauczyłaś
się
na pamięć
tego pieprzonego wierszyka i myślisz,
że
dam sobie wcisnąć
ciemnotę.
Jesteś
za mała
na czytanie.
–
Wcale nie cyganię.
Ja naprawdę
umiem go przeczytać!
– Próbowałaś
się
bronić,
lecz ona nie słuchała.
– Nauczyłam się, kiedy ty mi go czytałaś.
–
Zamknij się!
Zamknij tę
parszywą
gębę!
Nikt normalny sam się
nie nauczy czytać.
Słyszysz?
Nikt! Oszukujesz!
Szarpała
cię
za ramię
w takt swoim słowom.
Niebacznie pokręciłaś
głową,
chcąc
zaprzeczyć,
a wtedy zaczęła
cię
bić.
Po twarzy, głowie,
ramionach. Nie przestała
nawet wtedy, gdy upadłaś.
Bolało
tak bardzo, że
nawet nie zauważyłaś,
kiedy usiadła
obok, dopiero jej płacz,
wtórujący
twojemu, wyrwał
cię
z odrętwienia.
– Ja
już
nie będę!
– Szlochałaś
żałośnie,
tuląc
się
do niej. – Naprawdę!
Ja nie wiedziałam,
że
to brzydko tak robić.
–
Nie płacz,
dziecinko. – Objęła
cię
ramieniem, całując
w zaczerwieniony, podbiegający
opuchlizną
policzek. – Już
dobrze. Obiecaj, że
nigdy więcej
nie będziesz
kłamać
o czytaniu, bo ludzie pomyślą,
że
coś
jest z tobą
nie tak. Nie chcę,
żeby
mówili o tobie, że
jesteś
kłamczuchą.
Za miesiąc
pójdziesz do zerówki, tam nauczysz się
czytać.
Jesteś
mądrą
dziewczynką
i na pewno będziesz
się
dobrze uczyć.
Potem
kupiła
ci książeczki
do kolorowania i znowu było
dobrze. Zapamiętałaś
tę
lekcję
i od tamtej pory zawsze udawałaś,
że
tylko oglądasz
obrazki, a potem prosiłaś,
żeby
ci poczytała.
Kiedyś
pani doktor z przychodni powiedziała
do pielęgniarki,
że
jesteś
nieprzeciętnie
zdolna. Nie wiedziałaś,
co to oznacza, a gdy ci wytłumaczyła,
błagałaś,
szlochając
rozpaczliwie, żeby nikomu o tym nie mówiła.
Żeby nie powiedziała
jej. Obiecała,
że
będzie
milczeć.
Nie uwierzyłaś
jej i przez następne
dni bałaś
się
tak, że
aż
wymiotowałaś
ze strachu, lecz ku twojemu zdziwieniu pani doktor dotrzymała
obietnicy.
Książkę
o Sarze Crewe znalazłaś
na śmietniku,
gdy poszłaś
opróżnić
kubeł.
Nie ma okładki
i trzech pierwszych kartek, ale i tak ją
czytasz, gdy jesteś
sama. Marzysz o tym, że
kiedyś
dowiesz się,
jaki nosi tytuł.
Znowu
jesteś
głodna.
Dojadasz ser, tym razem bez chleba. Kiełbasę
wyrzucasz do kosza, śmierdzi.
Cola już
się
skończyła.
Popijasz ser wodą
z kranu i wracasz na łóżko,
do swojej księżniczki
i wyobrażasz
sobie, że
twoja mama zaginęła
jak jej tatuś.
Niedługo
się
odnajdzie. Wróci, a wtedy pójdziecie do parku karmić
wiewiórki. Tylko wy dwie, bez niego. Z nim nie byłoby
przyjemnie, bo ciągle
by się
złościł
i niecierpliwił.
Marzysz,
żeby
sobie poszedł
i nigdy już
nie wrócił.
Nie chcesz, by z wami mieszkał,
by na ciebie krzyczał.
Nie chcesz, żeby
ją
bił.
Godziny
mijają.
Doczytałaś
już
książkę,
teraz zabierasz się
do rysowania. Szkoda, że
zapomniała
o naostrzeniu brązowej
kredki. Zastanawiasz się,
jakim kolorem narysować
pień
drzewa. Decydujesz się
na czerwony, potem leciutko muskasz pień
czarną
kredką
i śmiejesz
się
z zachwytu, widząc,
że
uzyskany w ten sposób kolor bardzo przypomina brąz.
Nadal
nie wróciła.
Przysuwasz taboret do okna, wspinasz się
na niego i spoglądasz
przez szybę.
Chcesz zobaczyć,
czy ona nie nadchodzi, lecz jest już
zmierzch, a koło
domu nie ma latarni i nie jesteś
w stanie niczego dojrzeć.
Odchodzisz od okna ze skulonymi ramionami. Tęsknisz.
Bajka
nie jest taka ładna
jak wczoraj, lecz i tak ją
oglądasz.
Potem wsuwasz się
pod kołdrę
i zamykasz oczy. Jesteś
głodna,
a w lodówce została
tylko konserwa, której nie potrafisz otworzyć.
I chleb w reklamówce, ale nie umiesz go pokroić.
Chcesz spać,
żeby
nie czuć
ssania w żołądku.
Chcesz spać,
żeby
nie tęsknić.
Budzisz
się
głodna
i spragniona. Biegniesz do kuchni i łapczywie
pijesz wodę
z kranu, potem wyciągasz
chleb z reklamówki. Sięgasz
po nóż
i przez chwilę
usiłujesz
sobie przypomnieć,
jak ona to robiła.
Boisz się
wielkiego ostrza, przed którym tyle razy cię
ostrzegała.
–
Nie dotykaj –
mówiła
– bo się
skaleczysz i będzie
ci leciała
krew.
Odkładasz
nóż
i zębami
szarpiesz skórkę,
usiłując
dostać
się
do miąższu.
Obgryzasz chleb, chichocząc,
bo wyobraziłaś
sobie jej minę,
gdy zobaczy twoje dzieło.
Pewnie powie:
–
Ojej, co mu się
stało?
Czemu jest taki łysy?
Dławisz
się
starym pieczywem i znów podstawiasz kubek pod kran. Wolałabyś
ciepłą
herbatę,
lecz nie wolno ci włączać
kuchenki gazowej. To niebezpieczne.
Wracasz
na łóżko
i oglądasz
telewizję.
Niewiele z tego rozumiesz. Jacyś
panowie kłócą
się,
krzyczą
i machają
rękami.
Wyglądają
tak pociesznie, że
śmiejesz
się
głośno,
żałując,
że
ona nie śmieje
się
razem z tobą.
Potem
stoisz na taborecie przy oknie i spoglądasz
na ulicę.
Nie chcesz przegapić
jej powrotu. Po pewnym czasie zaczynają
cię
boleć
nogi. Klękasz
na taborecie, opierasz łokcie
o parapet i tak trwasz, aż
wreszcie, pokonana, powłócząc
zdrętwiałymi
nogami, znów kładziesz
się
do łóżka.
Nie masz ochoty czytać
o mglistym Londynie. Bezmyślnie
wpatrujesz się
w ekran, zastanawiając
się,
czy ona dzisiaj wróci. Powieki opadają,
lecz uparcie walczysz ze snem. Chcesz być
przytomna, gdy stanie w drzwiach.
Jednak
zasnęłaś.
Gdy się
budzisz, za oknami jest już
ciemno.
Obgryzłaś
chleb do reszty. Pozbawiony skórki przywodzi ci na myśl
oskubanego kurczaka i, chichocząc,
odrywasz spory kawałek.
Dojadasz go przed ekranem, bo właśnie
zaczęła
się
bajka. Przypominasz sobie jej słowa,
że
będziecie
razem oglądać
telewizję.
Walczysz z dławiącym
cię
płaczem,
lecz łzy
płyną
same, nieposłuszne
i uparte. Wtulasz buzię
w poduszkę,
nie chcesz, żeby
sąsiedzi
posłyszeli
twój płacz,
bo wtedy będzie
krzyczała.
Zmęczona
łkaniem,
znów zasypiasz.
Budzi
cię
czyjś
głos.
Zrywasz się
z łóżka.
Jesteś
taka pewna, że
wróciła,
tak bardzo pewna! Ale to tylko pani z telewizora coś
mówi. Nienawidzisz jej za to, że
nie jest nią.
Czujesz
się
brudna, już
tyle czasu się
nie myłaś
i nie przebierałaś.
Wyciągasz
ze starej komody czyste majtki, przystawiasz taboret do szafy, by móc
dosięgnąć
do półki
z ubraniami.
W
łazience
rozbierasz się
i po chwili drżysz
z zimna pod strugami lodowatej wody. Bojler jest wyłączony,
by niepotrzebnie nie pobierał
prądu,
a ty nie potrafisz go uruchomić.
Po kąpieli,
mimo przenikającego
na wskroś
chłodu
czujesz się
lepiej. Cieszysz się
na myśl
o jej pochwałach,
gdy dowie się,
że
tak dobrze potrafisz o siebie zadbać.
Na
chlebie pojawiła
się
pleśń.
Ma gorzki, obrzydliwy smak, więc
zdrapujesz ją
łyżeczką.
Gdy zaspokoiłaś
głód,
niewiele już
zostało
z całego
jeszcze niedawno bochenka. Nie przejmujesz się
tym, przecież
dzisiaj na pewno wróci!
Po
wypiciu dwóch kubków wody znowu drżysz
z zimna. Zagrzebujesz się
w kołdrę,
wyobrażając
sobie, że
jesteś
nieszczęśliwą
Sarą
Crewe, drepczącą
w dziurawych bucikach po zabłoconych
ulicach Londynu.
–
Jestem księżniczką,
a księżniczki
nie płaczą
– powtarzasz jej słowa
w poduszkę.
Mimo tych słów
po chwili poszewka jest mokra od łez.
Z
płytkiej
drzemki wyrywa cię
kobiecy głos.
Wyskakujesz spod kołdry
i po chwili siadasz ciężko,
jak stara, zmęczona
kobieta. To tylko sąsiadka
przemawiała
do swojego jamnika, to nie ona!
Dziwi
cię,
że
jest już
ciemno. Nigdy tyle nie spałaś,
nie jesteś
przecież
dzidziusiem. I dlaczego jest tak zimno? Wkładasz
kurtkę,
zaciągasz
zamek wysoko pod szyję
i idziesz do kuchni. W ustach czujesz niesmak, boli cię
gardło.
Woda gasi pragnienie, lecz przez nią
czujesz jeszcze większy
chłód.
Każdy
krok sprawia ci ból. Pojękując,
sięgasz
po reklamówkę
i widzisz, że
żałosna
resztka chleba cała
jest pokryta pleśnią.
Mimo to próbujesz go jeść,
zbyt jesteś
głodna,
by wybrzydzać,
lecz próba przełknięcia
pierwszego kęsa
wywołuje
wymioty. Wyrzucasz chleb do kosza. Płaczesz.
Po
kilku godzinach skręca
cię
z głodu.
Wyjmujesz konserwę
z lodówki, podważasz
łyżeczką
uchwyt wieczka i zaczynasz ciągnąć.
Odgięło
się
leciutko, na tyle dużo,
byś
mogła
poczuć
cudowny zapach mięsa,
lecz zbyt mało,
byś
mogła
się
do niego dostać.
Próbujesz ponownie, mocno zaciskając
małe
paluszki na uchwycie. Szarpiesz niecierpliwie, widząc
coraz mocniej odchylające
się
wieczko i nagle puszka wyślizguje
się
z rąk,
zahaczając
o dłoń.
Krzyczysz
z bólu i szoku, patrząc
na krew spływającą
na podłogę
i wpół
otwartą
konserwę.
Nie masz odwagi sprawdzić,
jak mocno się
zraniłaś.
Owijasz dłoń
ścierką
do naczyń
i wracasz do pokoju, przed telewizor, bo właśnie
zaczęła
się
bajka. Jest ci tak zimno, że
dodatkowo naciągasz
kaptur na głowę,
a gdy na ekranie pokazują
się
napisy, zwijasz się
w kłębek
pod kołdrą
i zasypiasz niespokojnym snem, przerywanym co chwilę
jękiem
bólu, gdy urażasz
się
w zranioną
dłoń.
Rano
zastanawiasz się,
jak długo
już
jesteś
sama. Usiłujesz
to obliczyć
ilością
oglądanych
bajek, ale nie jesteś
pewna, czy było
to cztery, czy pięć
razy. Nie masz ochoty wychodzić
z łóżka,
lecz męczy
cię
pragnienie. Drepczesz do kuchni, dziwiąc
się,
dlaczego twoje nogi są
tak słabe,
że
musisz przytrzymywać
się
ściany,
żeby
nie upaść.
Nalewasz wodę
do kubka, a po namyśle
zdejmujesz z kuchenki czajnik i podstawiasz pod kran. Dzięki
temu będziesz
mogła
napełnić
kubek bez konieczności
wychodzenia z łóżka.
Z trudem udaje ci się
zanieść
czajnik do pokoju, jest zbyt ciężki
dla twojej małej
ręki,
mimo że
napełniłaś
go tylko w połowie.
Niezdarnie przytrzymujesz go drugą
ręką,
tą,
która owinięta
zakrwawioną
ścierką
nieustannie pulsuje tępym
bólem.
Ustawiasz
kubek i czajnik na taborecie ustawionym koło
łóżka
i ściągasz
kurtkę.
Już
nie czujesz zimna. Jest ci gorąco,
tak bardzo, że
strumyczki potu spływają
ci po plecach, a mokra bluzka lepi się
do ciała.
To obrzydliwe!
Zestawiasz
na podłogę
kubek i czajnik, przenosisz taboret ku szafie, wspinasz się,
by dosięgnąć
ubrań.
Udało
się!
Wyszarpujesz bluzkę,
opuszczasz rękę
i wtem nagły
zawrót głowy
sprawia, że
tracisz równowagę.
Przy niezdarnej próbie uchwycenia się
czegoś
uderzasz głową
o kant szafy, gdy padasz na podłogę,
słyszysz
dziwny trzask, jakby pękała
gałązka.
Chcesz się
podnieść
i wtedy zauważasz,
że
twoja ręka
jest wygięta
pod nieprawdopodobnym kątem.
Dopiero wtedy przychodzi ból, potworny i niewyobrażalny.
Mdlejesz.
Znowu
jest zimno. Wiesz, że
powinnaś
położyć
się
do łóżka,
lecz nie masz siły
wstać,
możesz
jedynie się
czołgać,
ignorując
ból ręki
i głowy.
Twoja bluzka jest poplamiona krwią,
bo róg szafy przeciął
skórę
na skroni i boisz się,
że
ona będzie
krzyczeć,
kiedy to zobaczy.
Doczołgałaś
się
do łóżka.
Próbujesz się
na nie wdrapać,
jednak nie masz dość
sił,
by wystarczyła
do tego jedna ręka,
w dodatku rana od puszki znowu zaczęła
krwawić.
Druga ręka
zwisa bezwładnie,
każdy
ruch wywołuje
falę
bólu. Bezradnie zwijasz się
w kłębek
pod ściągniętą
z łóżka
kołdrą.
Zasypiasz,
budzisz się,
zasypiasz. Tak bardzo męczy
cię
pragnienie, że
aż
ciężko
ci oddychać.
Próbujesz dosięgnąć
czajnika, stoi bliżej
niż
kubek i jesteś
pewna, że
się
uda. Prawie już
czujesz smak chłodnej
wody w ustach. Trącasz
go dłonią,
a potem z rozpaczą
patrzysz, jak się
przewraca, zahaczając
o kubek, a upragniony płyn
wycieka z obu naczyń
i wsiąka
w wykładzinę.
Czołgasz
się
ku kałuży
i zlizujesz wilgoć,
spluwając
przez zęby
paprochami.
I
znów na zmianę
zasypiasz i budzisz się,
zagubiona w tym dziwnym czasie jawo-snu, zobojętniała
na wszystko. Nie czujesz już
bólu i pragnienia, nie czujesz tęsknoty.
Nie czujesz nic.
Odwiedza
cię
Sara Crewe i głaszcząc
po brudnych, zlepionych potem włosach,
szepce słowa
otuchy. Nie chcesz tego słuchać,
bo co ona może
wiedzieć
o prawdziwym życiu?
Jest tylko wymyśloną
postacią
jak jej lalka Emilka. Miejsce Sary zajmują
zwierzątka
z ostatniej bajki, uśmiechnięte
i rozszczebiotane, zapraszające
do wspólnej zabawy. Irytuje cię
ich beztroska, drażnią
wesołe
igraszki. Krzyczysz, by odeszły,
a gdy nie reagują,
grozisz im pięścią,
wywołując
tym ruchem falę
bólu.
Otwierasz
oczy, zdziwiona, że
pokój wiruje, jakbyś
siedziała
na karuzeli, a wszystko jest tak zamazane jak wówczas, gdy dla
zabawy naciągnęłaś
na głowę
foliową
torbę.
Przymykasz powieki, a kiedy ponownie je otwierasz, widzisz ją.
Pochyla się
nad tobą
i bierze w ramiona. Wdychasz zapach jej perfum i tym razem nie
przeszkadza ci, że
jest odrobinę
zbyt mocny. Z cichym westchnieniem wtulasz się
w nią,
zapominając
o strachu i samotności.
Tak bardzo ją
kochasz.
–
Wiedziałam,
że
wrócisz, mamo. Przecież
obiecałaś…
Ach, więc to Twoje opowiadanie? Pozdrawia osoba, która przyznała mu kałamarz (pewnie jeden z kilku, wnioskując po jakości) na pewnym portalu. I anonimowość szlag trafił.
OdpowiedzUsuń~ Scatty
Dziękuję za kałamarz. A anonimowość szlag trafił także w drugą stronę, miałam bowiem zaszczyt oceniać (i przyznać mu kałamarz) opowiadanie noszące tytuł "Cud".
UsuńOceniając, wiedziałam, kto jest jego autorką, lecz "konflikt interesów" nie wystąpił. Jest zbyt dobre, by dało się je ocenić inaczej.
Och, no to w takim razie dziękuję również :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNiesamowite. Nie myślałaś, żeby napisać coś dłuższego niż opowiadanie? Masz do tego perspektywy. Na moim blogu w zakładce MOJE ARTYKUŁY znajdziesz przydatne porady dotyczące pisania książek. Jeśli jeszcze o tym nie pomyślałaś, to możesz sobie poczytać i może to da Ci wenę :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszej twórczości.
Pozdrawiam serdecznie
www.nalogowy-ksiazkoholik.blogspot.com
Dziękuję.
UsuńTo był taki eksperyment - nie dość że opowiadanie, to jeszcze czas teraźniejszy i narracja w drugiej osobie, czyli kompletnie nie moja bajka. Jestem zaskoczona, że spotkało się z aprobatą. W dodatku czysto obyczajowe, a ja jestem bardziej kryminalistką.
Co do dłuższych form - w zeszłym roku ukazał się mój debiut - kryminalno-obyczajowy Cień Sprzedawcy Snów. Nie został uznany za rewelację, ale też nie za "zła" książkę. Średnia na LC 6,8.
W przyszłym roku ukaże się kolejna. Tytuł jeszcze nieznany, bo Replika uznała istniejący jako niemarketingowy.
Ale już o niej wspominam, bo byłoby miło, gdybyś do niej zajrzała.
Pozdrawiam
Opowiadanie wyruszyło mnie, bardzo cieszę się, że przypadkiem trafiłam na tą stronę :-)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem pani stylu pisania, we wcześniej odwiedzanych blogach czesto irytowal mnie nieklejacy sie styl i niedopracowanie ciekawych pomysłów. Z pewnością będę tu częściej zaglądać, oczekuję kolejnych książek, mam nadzieję niedlugo przeczytać już powstałe :-)
Pozdrawiam :-)
Dziękuję za miłe słowa.
UsuńPozdrawiam